Statystyki dowodzą, że przesiąknięte antykoncepcyjnym sposobem myślenia pary nie mają zbyt dużych szans na przetrwanie.
Negatywny stosunek Kościoła do postaw i zachowań antykoncepcyjnych istniał „od zawsze”. Wynikał z jednoznacznego odczytania powołania małżonków do płodności. Ta sama perspektywa wyznaczała i wyznacza kierunek nauczania Magisterium także dzisiaj. W tym kontekście swoistym paradoksem jest gwałtowność sprzeciwu wobec nauczania w kwestii antykoncepcji zaprezentowanego przez Pawła VI w encyklice „Humanae vitae”. Niewykluczone, że dopiero jej ogłoszenie odsłoniło prawdziwy problem, jaki od dłuższego czasu narastał wśród chrześcijan – problem mentalności antykoncepcyjnej.
Jej istotą jest nastawienie wykluczające posiadanie potomstwa w ogóle, albo przynajmniej w chwili obecnej, na mocy apodyktycznej decyzji człowieka. Mentalność antykoncepcyjna ma zatem swój korzeń w decyzji człowieka, by w kwestii posiadania lub nieposiadania dzieci nie oglądać się na Boga i uznać siebie samego za suwerena. Otrzymane od Boga powołanie przestaje w tym układzie odgrywać jakąkolwiek znaczącą rolę. Istotna jest decyzja, własna decyzja. Konsekwentnie, za tą decyzją idą środki pozwalające na jej realizację: dla przeciwdziałania pojawieniu się dziecka stosowana jest antykoncepcja (a gdy zawiedzie – także aborcja), a dla realizacji woli rodzicielstwa – jeśli zawiodą sposoby naturalne – sięga się po in vitro. Mentalność antykoncepcyjna jest zatem wyrazem głębszego zjawiska, i jego konsekwencje wykraczają poza sam fakt braku potomstwa.
W swej istocie bowiem mentalność zamknięta na życie oznacza odmowę dzielenia się sobą. Jest zatem przeciwna miłości, która jest główną siłą budowania jedności w relacji małżeńskiej. Małżeństwo potrzebuje swojej płodności, by budować własną trwałość. Jedności między mężem i żoną nie osiągnie się za pomocą samej przyjemności związanej ze współżyciem małżeńskim. Przyjemność jest jakby elementem dodanym, jednakże komunia między małżonkami rodzi się z ich gotowości do dawania siebie.
Wzajemność obdarowania męża i żony tworzy przestrzeń, która pozwala dziecku przyjść na świat w bezpiecznym środowisku, gdzie nie tylko jest chciane, ale gdzie przede wszystkim jest kochane w sposób bezwarunkowy. Tymczasem mentalność antykoncepcyjna pojawia się tam, gdzie owego nastawienia ku drugiemu w bezinteresownym darze brakuje.
We współczesnym świecie, nade wszystko w tak zwanych społeczeństwach rozwiniętych, dominuje postawa obliczonego na osobiste korzyści egoizmu. Niekiedy jest to swoisty „egoizm we dwoje”, w którym – jak kiedyś na jednym ze swoich wykładów zobrazował ks. prof. Janusz Nagórny: „ja kocham siebie, ty kochasz siebie, więc my się kochamy”. Takie kochanie siebie nie ma wiele wspólnego z miłością życiodajną, miłością płodną, z której zrodzić by się mogła wspólnota i w której byłoby miejsce na nowe życie. Wręcz przeciwnie – to swoiste, zamknięte na innych środowisko, w którym znacznie łatwiej znaleźć dążenie do coraz wyższego statusu materialnego, niż rzeczywistą troskę o drugiego. To w takim, egoistycznym i hedonistycznym układzie pojawił się model związku zwanego z angielska DINKS: „double income, no kids” (podwójny dochód, żadnych dzieci). Dziecko traktowane jest w nim jako agresor, przeszkoda w realizacji wyznaczonych celów, a w najlepszym razie poważna niedogodność.
Statystyki dowodzą, że przesiąknięte antykoncepcyjnym sposobem myślenia pary nie mają zbyt dużych szans na przetrwanie. Trudno się temu dziwić. Jeśli nie ma w nich fundamentu dla relacji, fundamentu bezinteresownej, ofiarnej miłości, to nie ma też powodu, dla którego małżonkowie mieliby się starać o utrzymanie związku. Z kolei małżeństwa otwarte na życie, czyli takie, w których małżonkowie są najpierw otwarci na siebie nawzajem, ale też z ich miłości płynie faktyczna gotowość przyjęcia większej liczby potomstwa, takie małżeństwa są statystycznie zdecydowanie trwalsze i ryzyko rozpadu jest w nich nieporównywalnie mniejsze. Nie chodzi oczywiście o to, że większa liczba dzieci gwarantuje bezpieczeństwo przed rozwodem, ale że ofiarna miłość daje siły do przezwyciężenia pojawiających się – niekiedy bardzo poważnych – trudności.
Ks. Piotr Kieniewicz MIC