Nasi zachodni sąsiedzi właśnie przerabiają dyskusję nad tym, czy rodzicom wolno zajmować się dziećmi w domu.
02.05.2012 14:10 GOSC.PL
Najpierw myślałem, że to jakieś jaja. Niestety: dziś mamy 2. maja, a nie 1. kwietnia. Premier niemieckiego kraju związkowego Nadrenii-Północnej Westfalii (politycznie członkini partii socjaldemokratów) oznajmiła: „Wszystkie dzieci muszą chodzić do żłobków”. Dzięki temu kobiety będą pracować i płacić podatki. A dzieci rozwijać się społecznie. Poparł ją współprzewodniczący Partii Zielonych, choć zaznaczył, że to nie najlepszy moment na dyskusję o obowiązku żłobkowym.
Wszystko zaczęło się, gdy Unia Chrześcijańsko-Społeczna zaproponowała, by każda rodzina, która zamiast posyłać dziecko do żłobka, wychowuje je w domu, otrzymywała do 150 euro dodatku wychowawczego miesięcznie. Z sensownością tego rozwiązania można się oczywiście sprzeczać, jednak symptomatyczne jest, iż to bardzo nie podoba się lewicy, która najchętniej widziałaby wszystkie dzieci w przedszkolach i żłobkach.
Każdy, kto ma dziecko, zdaje sobie sprawę z bzdurności argumentów zwolenników przymusu żłobkowego. Roczne, półtoraroczne, a czasem nawet dwuletnie dzieci nie interesują się zabawą z innymi dziećmi. Ich naturalnym środowiskiem są tata i (przed wszystkimi) mama. To od nich oczekują bezpieczeństwa i opieki, pokazywania świata. Nawet najlepsza ciocia czy babcia nie zastąpi w pełni rodzica w tym okresie – a co dopiero obca wychowawczyni. Czasem nie ma innej możliwości, jak wysłać dziecko do żłobka, ale wielu rodziców broni się rękami i nogami przed tym rozwiązaniem. I słusznie.
Cele obejmowania coraz młodszych dzieci przymusem edukacji publicznej są dwa. Pierwszy, bardziej utylitarny – zaprząc jak największą ilość osób w wieku produkcyjnym do roboty, by płacili podatki, a obecnie przede wszystkim składki emerytalne, dzięki którym niewydolne systemy emerytalne nie rozpadną się od razu. Drugim powodem jest chęć oderwania dzieci od rodziców, wychowywania ich przez państwu. Nie ma tu znaczenia, czy dlatego, że rządzący wyznają chore ideologie, czy też dlatego, że janczarami łatwiej się rządzi.
W tym kontekście przypomina mi się niedawna dyskusja na temat obniżenia wieku szkolnego i wprowadzenia przymusu przedszkolnego. Znacie Państwo te argumenty: dzięki wysłania do szkół wszystkich sześcio- a do przedszkoli pięciolatków umożliwi im się lepszy start w dorosłe życie dzięki edukacji i socjalizacji, której dom rodzinny im nie zapewni. Poza tym i tak rok w te czy we wte nie robi różnicy i nie ma o co się spierać. Bzdura. Teraz rok, a za dziesięć lat będą to kolejne dwa lata i obudzimy się w państwie, w którym do całodoniowych żłobków (słyszeliście państwo o „całodniowych szkołach”? Na zachodzie funkcjonują od lat) trzeba będzie wysyłać niemowlęta. To nie gorzka satyra z gatunku political fiction – to się dzieje na naszych oczach.
Stefan Sękowski