Zwiędły listek na brzegu

W czwartek, 19 kwietnia, w Wydawnictwie Literackim w Krakowie odbyła się promocja nowego tomiku Ewy Lipskiej „ Droga Pani Schubert…" Z tej okazji poetka udzieliła nam wywiadu. Z Ewą Lipską o nowym tomiku wierszy, smakowaniu życia i potrzebie milczenia rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

Barbara Gruszka-Zych: „Kraj, który jest wszędzie” nazywa się poezja – pisze Pani w najnowszym tomie „Droga pani Schubert…”. A więc poezja znosi granice?

Ewa Lipska: – Poezja, chociaż musi być tłumaczona na inne języki, przekracza czasem granice i staje się „internacjonalna”. Wszystko zależy od treści i uniwersalności książki. Jeżeli porusza problemy natury ogólnej, to jest nadzieja, że znajdzie czytelnika nawet w najdalszym zakątku świata. Czesław Miłosz napisał kiedyś, że „więcej waży jedna dobra strofa/ niż ciężar wielu pracowitych stronic”. Może to na tym polega.

W najnowszym tomiku stawia Pani pytanie zasadnicze: „Kto odziedziczy ten świat?”. Jak Pani myśli – jacy ludzie nas zastąpią? 

– Pewnie podobni do nas… Cykle w historii ludzkości wskazują na to, że popełniamy stale te same błędy. Wracają wojny, zbrodnie, spustoszenia. Nie ma takiej mądrości, która by na zawsze naprawiła świat.

W tomie „Pomarańcza Newtona” jak Kohelet pisze Pani, że wszystko mija, nie ma nic trwałego pod słońcem. Jak w tym przemijaniu smakować życie?

– Tym bardziej należy cieszyć się każdą chwilą, miłością, przyjaźnią. Należy odnajdywać sens w każdej godzinie życia. Przemijanie wpisane jest w naszą egzystencję. Hermann Hesse w swojej pięknej książce pt. „Kuracjusz. Zapiski z kuracji w Baden” opisuje zwiędły liść, który leży na brzegu basenu; „ (…) musiał wpaść przez okno, mały listek z drzewa, którego nazwy sobie nie przypominam, patrzę na niego, napawam się tym tak osobliwym znakiem przemijalności, która przejmuje nas grozą, a bez której wszak nie byłoby piękna”.

Pisze Pani „Dni czasu są policzone”. Nie tylko nasze, ale i czasu?

– Jesteśmy przecież fragmentem tego czasu, w którym przyszło nam żyć. Składamy się ze zdarzeń, które przesuwają się jak wskazówki zegara. „Tyka” w nas serce, aż do kresu życia.

Co zrobić, żeby nie bać się śmierci?

– Oswajać się z tym problemem.


Pani bohater podpowiada nam, że „całe życie piszemy swój testament”. Jaki jest Pani testament, gdyby nie przytaczać wierszy?

– Ulotny… Nie do streszczenia…

Przypomina Pani, że od dłuższego czasu obserwuje głupotę, która stała się światowym bestsellerem. Co z tym zrobić?

– Z głupotą trudno wygrać, ale możemy obnażać jej prawdziwą naturę. Warto rozmawiać, dyskutować, porozumiewać się ze sobą. Nie zawsze się uda, ale trzeba mieć nadzieję.

Pisze Pani, że modlimy się do „świętej ikony muskułów” – jak to zmienić?

– Trzeba mieć swoje kryteria wartości: moralne, etyczne, społeczne czy estetyczne. Świata nie zmienimy, ale możemy uchronić siebie przed lawiną banalnej rzeczywistości.

Jakie miasta „gonią Panią na autostradzie”? Stale jest Pani w podróży.

– Te, o których piszę, i wiele innych. Nie jestem podróżnikiem z wyboru, najczęściej są to wyjazdy związane z promocją książek. Z wyjątkiem oczywiście Wiednia, z którym jestem emocjonalnie związana.


W latach 1995–1997 była tam Pani radcą Ambasady RP i przez 8 lat kierowała Instytutem Polskim.

– To już daleka przeszłość… Ale ja mam do tego miasta osobisty stosunek. Lubię tam chodzić śladami nieżyjących pisarzy, malarzy, muzyków. W starych kawiarniach, dziś pięknie odnowionych, gdzie toczyło się przed wojną życie artystyczne, spotkać można Roberta Musila, Karla Krausa, Artura Schnitzlera, Oskara Kokoschkę i wielu, wielu innych artystów. Czuję ich bliskość i wyobrażam sobie panujący wówczas nastrój i szczególną atmosferę. Życie artystyczne, w przeciwieństwie do dzisiejszych czasów, toczyło się wtedy w kawiarniach.

A jaki jest Kraków, gdzie dziś Pani mieszka?

– Kraków miał podobną przeszłość, ale obecnie jest to dla mnie miasto zaniedbane, bez pomysłu na promowanie kultury. Rynek Główny i jego okolice, to dyskotekowa tancbuda, niestety…

Z jakimi autorami Pani się umawia? Kogo Pani czyta?

– Najchętniej z nieobecnymi. Z Michelem de Montaigne, często wracam do jego „Prób”. Z Marcelem Proustem – chętnie umówiłabym się z nim na kolację. Albo z Albertem Camusem, z którym porozmawiałabym o „człowieku zbuntowanym”…

Kołem ratunkowym podanym przez Pani wiersze wydaje się miłość, która jest „jasnowidzem/Przewiduje siebie ciebie i mnie”.

– Miłość szeroko rozumiana jest ponad wszystkim. Albert Einstein napisał kiedyś, że „każdy z nas ma dwie rzeczy do wyboru: jesteśmy albo pełni miłości... albo pełni smutku”. W miłość wpisują się też przyjaźń, wzajemne zaufanie, serdeczność…

Na jednym ze spotkań autorskich powiedziała Pani, że po nadmiarze pytań dobrze jest pomilczeć. Może na koniec naszej rozmowy warto razem milczeć?

– Milczenie to czasami kontemplacja; wzajemna „wymiana” nastroju, albo, jak powiedział Konfucjusz: „to przyjaciel, który nigdy nie zdradza.”

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Barbara Gruszka-Zych