Poznali się w trakcie studiów. Jak sami mówią, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Przez pierwsze dwa lata związku nawet się nie pokłócili, a tuż po studiach wzięli ślub. Aktualnie szczęśliwi małżonkowie i rodzice trójki dzieci, czwarte w drodze. Zaangażowali się w akcję „Wierność Jest Sexy”. Ale jeszcze kilka lat temu, pięć lat po ślubie planowali wziąć rozwód i związać się z innymi partnerami…
Karol Wyszyński: Skoro było tak dobrze, to co się stało? Co poszło nie tak?
Dominika Figurska: Wszystko…
Michał Chorosiński: No może nie wszystko, tylko dużo się nałożyło.
DF: A generalnie to takie wspólne zaniedbanie siebie nawzajem. Pojawiło się najpierw jedno dziecko, potem drugie, wszystko się zmienia. Przez tyle lat byliśmy sami, oboje jesteśmy aktorami, oboje bardzo niezależni. Można powiedzieć, że takie dwa egoizmy się spotkały. Jak jeszcze byliśmy sami to to jakoś działało, nikt nikomu w drogę nie wchodził.
MC: Ktoś wychodził, robił swoje rzeczy, potem spotykaliśmy się w domu, było wszystko fajnie. W momencie kiedy była już dwójka dzieci, okazało się że znacznie więcej z tego swojego czasu trzeba zrezygnować, poświęcić go rodzinie, drugiej osobie. To nie było decydujące, ale żyliśmy też w takich nie najlepszych warunkach, bo przy dwójce dzieci w kawalerce, niecałe 30 metrów, to już było trudne. Nie można było wyjść z pokoju, bo był jeden – siedzieliśmy razem.
DF: Główną przyczyną było to, że przestaliśmy, a być może nigdy do tej pory nie działaliśmy wspólnie, a tu już życie wymagało wspólnej drogi. Do tej pory to było spychane, nie było wspólnoty.
MC: Jeśli zaniedbuje się pracę nad sobą, w sensie duchowym, to bardzo marnie to wygląda w życiu na co dzień. Ciężko jest zrezygnować ze swojej ambicji, egoizmu, jeśli nie ma się tego wymiaru wyższego, jeśli nie ma się świadomości, że można się uświęcać w pracy, w poświęceniu dla drugiej osoby, wykonywaniu porządnie swoich obowiązków. Jeśli o tym się nie pamięta, to wszystkie inne rzeczy które druga osoba powie, nie zrobi, one się napiętrzają i robi się takie małe piekiełko.
Czy mogą Państwo wskazać lampki alarmowe?
DF: Jak zaszłam w drugą ciążę, to oczywiście się cieszyłam, ale też wpadłam w panikę, że sobie nie poradzimy. Moje oczekiwania względem Michała naprawdę się zmieniły. Wiedziałam, że nie będę pracowała i nagle z powodu jakiegoś lęku oczekiwałam od Michała czegoś innego, jakieś innej opieki. Myślę, że taką lampką alarmową było to, że zamiataliśmy wszystko pod dywan. Brak rozmowy plus brak zrozumienia. Ja wykrzykiwałam swoje żale, Michał również, każde było zamknięte na siebie.
MC: Zaczęła się tworzyć bariera. Pamiętam takie dwie sytuacje. Miałem wrażenie niemożności realizacji wymagań drugiej strony. Z jednej strony zarabiania dużej ilości pieniędzy, takich żeby utrzymać dwójkę dzieci, a zarazem presja, że jeśli gdzieś idę, staram się zarabiać, to dlaczego nie ma mnie w domu. To też wynikało z tego że byliśmy młodzi, nie rozumieliśmy pewnych rzeczy. A druga lampka, to nie przyznawanie się do swojej winy w sytuacjach kryzysowych, tylko przerzucanie jej na drugą stronę. Odbierałem słowa Dominiki jako atak, nie widząc, ile jest w nich prawdy, a przez to nie zauważałem, jak ją zaniedbywałem.
Gdyby Państwo spojrzeli z dzisiejszej perspektywy – co można było z tym zrobić?
DF: Być może potrzebowaliśmy pomocy kogoś trzeciego, dojrzałej osoby. Może trzeba było z tego skorzystać, ale nie mieliśmy takiej świadomości. Brakowało też czasu tylko dla siebie. Przede wszystkim bolało nasze małżeństwo, nawet jak między nami było źle, nie zaniedbywaliśmy dzieci. Powinniśmy coś zrobić wtedy tylko dla nas.
MC: Masz rację. Pomoc z zewnątrz, zależy co kto woli, czy duszpasterz, czy mądry psycholog. Byliśmy u kogoś takiego, ale to było później, kiedy dużo się już wydarzyło. To znaczy nigdy nie jest za późno, ale to było kiedy już nie byliśmy ze sobą, a powinniśmy wcześniej na to zareagować.
Państwo się rozstali?
DF: Byliśmy 5 lat po ślubie, rozstaliśmy się na jakieś 8-9 miesięcy.
Jak to możliwe że po takim czasie wróciliście do siebie?
DF: Z jednej strony mieliśmy ułatwioną, a z drugiej utrudnioną sytuację ze względów logistycznych. Kupiliśmy mieszkanie pod Warszawą i mieliśmy dwa. Każde z nas mieszkało w innym, ale to były nasze, wspólne mieszkania. Każdy mógł przecież przyjść jak do swojego.
MC: Nie mogliśmy się porozumieć przy podziale. Była już nawet wstępna rozmowa o rozwodzie. Pytanie kto weźmie dzieci? „Ja. - Nie, ja wezmę, ja biorę mieszkanie. - Nie ja biorę”, ale to nie jest istotą. Jak była mowa o rozwodzie, to mimo że codziennie ktoś mówił, że już idzie do sądu, to żadne z nas w końcu o ten rozwód nie wystąpiło.
DF: Nigdy nie byliśmy w równym stopniu przekonani o rozwodzie. Gdy ja definitywnie mówiłam nie, Michał walczył, a gdy Michał już miał dość i mówił nie, ja zaczynałam walczyć.
Pojawiły się osoby z zewnątrz…
Karol Wyszyński / sks