"Panie Boże, ja odmawiam 100 różańców, a Ty mnie uzdrawiasz". Fajne? Nic z tego, to tak nie działa.
02.04.2012 14:10 GOSC.PL
Gdyby ta wiadomość pojawiła się wczoraj, pomyślałbym, że to primaaprilisowy kawał. Okazuje się jednak, że to raczej nie żart. Otóż w Wielkiej Brytanii czuwająca nad ochroną konsumentów organizacja Advertising Standards Authority zabroniła chrześcijańskiemu stowarzyszeniu mówić publicznie o możliwości wyzdrowienia za sprawą modlitwy.
Stowarzyszenie „Healing on the streets” tworzą wolontariusze. Modlą się za chorych i informują o tym na stronie internetowej oraz w ulotkach rozdawanych na ulicach. Według ASA ta forma promocji wprowadza w błąd. Jest nieodpowiedzialna i rozbudza fałszywe nadzieje.
Sprawę nagłośniła watykańska gazeta L’Osservattore Romano, która pyta, czy zatem można będzie jeszcze twierdzić, że istnieją cuda? A może taka informacja zostanie także potraktowana jako forma nieuczciwej promocji. Więcej na ten temat można znaleźć TUTAJ
W całej tej sprawie problem nie polega na tym, czy istnieją cuda czy nie. My chrześcijanie, wierzymy, że istnieją. Ateiści pewnie powiedzą, że cudów nie ma i że naukowo można wszystko wyjaśnić, jeśli nie dziś, to jutro. Nieistotne, to kwestia interpretacji.
Skupmy się na chrześcijaństwie. Wierzymy, że Bóg w pewnych sytuacjach daje nam niewytłumaczalne znaki, które sami musimy odczytać. Rzecz w tym, że te znaki – tu akurat mowa szczególnie o uzdrowieniach – nie dokonują się tylko dla nich samych.
Cud ma zawsze jakiś głębszy sens niż tylko samo przywrócenie zdrowia fizycznego. Przypomnijmy sobie chociażby przypadek paralityka. Jezus najpierw powiedział mu „Odpuszczone są Twoje grzechy”. Właściwie na tym Jego rozmowa z paralitykiem mogłaby się zakończyć. Jednak z uwagi na, delikatnie mówiąc, sceptycyzm otoczenia, Jezus przywraca mu pełnię sił.
Tamto wydarzenie miało miejsce 2 tysiące lat temu, ale nie straciło nic ze swojej aktualności. Bóg uzdrawia wtedy, gdy uznaje to za stosowne. Nie wtedy, kiedy my akurat sobie tego życzymy. Jeśli ktoś twierdzi, że jakaś modlitwa na sto procent przyniesie oczekiwany efekt, to faktycznie kłamie i można go posądzić o „nieuczciwą promocję”. Pytanie tylko, co właściwie w ten sposób promuje? Przecież to ma krótsze nogi, niż, nie przymierzając, Lord Farquaad ze Shreka.
Ale w przypadku stowarzyszenia HOTS sprawa ma się inaczej. Przeglądając ich stronę internetową, nie znalazłem żadnych informacji, jakoby ich modlitwa gwarantowała komukolwiek uzdrowienie. Jak wyjaśniają, prowadzą oni misję ewangelizacyjną na ulicach miast, proponują ludziom, żeby na chwilę usiedli, a oni się za nich pomodlą. Nikt nie obiecuje gruszek nie wierzbie. Chodzi raczej o zwrócenie uwagi, że jest coś, Ktoś, więcej niż tylko świat, który nas otacza. Idzie też o pokazanie, że chrześcijanie są w świecie i działają.
Inna sprawa, jak to jest odbierane. Dzisiaj jesteśmy przyzwyczajeni do prostych transakcji wymiany handlowej. Daję coś i wymagam czegoś w zamian. Modlitwa tak nie działa. Nie daje gwarancji, że nasze życzenia zostaną spełnione. To nie żaden handelek, ani czary. Przykładanie do modlitwy rynkowych kategorii prowadzi w ślepy zaułek. Z tego też powodu korzystanie z narzędzi reklamowych do promowania religijności może być różnie odbierane. Idzie o to, by nie tworzyć chociażby skojarzeń typu wiara=produkt, który można sprzedać, jak każdy inny. Chrześcijanie powinni o tym wiedzieć, by nikogo nie wprowadzić w błąd.
Z drugiej strony grubym nadużyciem jest zabranianie chrześcijanom mówienia o tym, w co wierzą, a że wszyscy wierzymy w cuda, to nie ulega wątpliwości. Największym z cudów była Męka i Zmartwychwstanie Jezusa, którego pamiątkę już wkrótce będziemy przeżywać. Dzięki nim mamy nadzieję na życie wieczne. To jeden z powodów, dla których wybieram chrześcijaństwo i mówię, że to najwłaściwsza droga. To też "nieuczciwa reklama"?
Jan Drzymała