Od pożaru hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim mijają trzy lata, a w mieście nadal płonie ogień.
Raz w miesiącu odbywają się rozprawy sądowe i raz w miesiącu jest 13 kwietnia. Świadkowie opowiadają, co zapamiętali z tamtej nocy, kiedy płonęła „Nafta”, jak nazywano hotel socjalny. Opowiada również dyrektor Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej Krzysztof G., który kiedyś udostępniał ludziom w potrzebie mieszkania na „Nafcie”. Mieli tutaj ciepłe łóżko, mogli się umyć, wyprać, zrobić obiad. Teraz dyrektor czuje się jak Prometeusz przywiązany do kamienia, ten, który przyniósł ludziom ogień, nauczył gotować, uprawiać rolę i za karę wielkie ptaszysko codziennie wydziobuje mu wątrobę. Oczywiście żadne ptaszysko nie wydziobuje G. wątroby, tylko serce. Prokuratura krąży nad Kamieniem i rozdrapuje rany. Prometheus w języku łacińskim oznacza „myślący w przód”. Wymiar sprawiedliwości zarzuca G., że jako administrator budynku nie myślał w przód i nie zapobiegł tragedii, która wydarzyła się 13 kwietnia 2009 r. Wtedy w pożarze spłonęły 23 osoby, w tym 11 dzieci, głównie całe rodziny. Wielu zostało rannych i straciło dobytek życia – jedni meblościankę z telewizorem, drudzy reklamówkę ciuchów. Ocaleni są dzisiaj oskarżycielami posiłkowymi w procesie przeciwko dyrektorowi, któremu grozi do 10 lat więzienia. Oskarżony nie chce, by pisano o nim Krzysztof G. Prometeusz nie jest jeden. Koguty Powierzchowne curriculum vitae Krzysztofa Gawrońskiego mogłoby brzmieć tak: Przyjechałem do Kamienia Pomorskiego w wieku dwóch lat. Rodziców sprowadził tutaj mój dziadek, który po wojnie osiadł w jednostce wojskowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
(obraz) |
Marcin Wójcik