Dziś wieczorem, o 21.37, zapalmy świeczkę. I pomódlmy się za Jego wstawiennictwem - za nas...
02.04.2012 11:03 GOSC.PL
Było trochę jak w dziwnym i smutnym śnie. Wszyscy wiedzieli, że TO nieuniknione. A jednocześnie, mieliśmy nadzieję. Cień nadziei. To tak, jakby umierał ojciec: wiesz, że umrze. Ale do ostatniej chwili przytrzymujesz go myślami i własną wolą przy życiu...
Siedzieliśmy w domach, przed telewizorem, w zupełnej ciszy, skupieniu. Wszyscy razem, a każdy osobno. To trochę tak, jakbyśmy byli tam, w Watykanie, przy Jego łóżku. Jedyny taki przypadek w historii chyba. Dziwna i jedyna w swoim rodzaju rola szklanego pudełka...
Była sobota. A im późniejsza godzina, tym ciszej. Gdy padły słowa, że "odszedł do domu Ojca", jakoś wszyscy wstali. Kamienna cisza. Ogromny ból w sercu, łzy. 21.37. Co będzie dalej?
Najpierw było "Santo subito!". Miliony, miliony zniczy - al. Jana Pawła II, intuicyjnie wybierana przez mieszkańców Warszawy na miejsce modlitwy, miała dosłownie kilka stopni ciepła więcej niż pozostałe ulice. Plac. Piłsudskiego - skąd "zstąpił Duch i odnowił oblicze tej ziemi" - dosłownie płakał.
Kwiaty, kwiaty, kwiaty. Wszędzie. I modlitwa. I przede wszystkim wszechogarniające poczucie osamotnienia, osierocenia wręcz. Kto zajmie Jego miejsce?
Pogrzeb. Wielu z nas tam było. Szczęściarze. Inni przed telewizorem, również zatopieni w modlitwie i żałobie. I zamykająca się Księga. Jak czysta poezja, i piękno. Jakby wyreżyserowany scenariusz. Od początku, do końca. Tylko nie przez człowieka.
I tyle wielkich słów wypowiedzianych głośno, publicznie. Przez polityków, ludzi znanych z pierwszych stron gazet. I tyle wielkich słów - pomyślanych przez nas wszystkich, maluczkich. Że przyrzekamy, ślubujemy. Że wszysko się zmieni. Jak dzieci, które obiecują poprawę. A większość z nas, chyba naprawdę w nią uwierzyła.
Co nam zostało z tych lat? Czasem można odnieść wrażenie, że Ojciec Jan Paweł stał się lekko uśmiechniętym błogosławionym z obrazka. Wspomnieniem miłego tatusia. A obrazka, wspomnienia, nie traktuje się przecież poważnie, nie kieruje obrazkowym nauczaniem. I jakoś tak się porobiło przez tych siedem lat, że trudno nawet przypomnieć sobie atmosferę tamtych dni. Trudno też poznać ten Jego ukochany kraj nad Wisłą. Tak się zmienił. Trudno poznać nas wszystkich...
Niektórzy mówią: to efekt zerwanej smyczy. I że "można się było domyślić". Ale to niedorzeczne: On nigdy nie był złym treserem... Inni twierdzą, że to efekt opuszczenia. Taka autodestruktywna choroba sieroca. Jeśli tak jest w istocie, to dziwne błądzenie sierotek najbardziej zaszkodzi im samym (nam!). I tylko można mieć nadzieję, że kiedyś ustąpi... I że chociaż jedną piątą tego, co sobie obiecywaliśmy, wcielimy w życie. Kiedyś...
Czasami zbuntowani (sami nie do końca wiedząc, przeciwko komu i czemu), jak również nadal osieroceni i zagubieni, dziś wieczorem, o 21,37, chociaż zapalmy świeczkę. I pomódlmy się za Jego wstawiennictwem - za nas.
Agata Puścikowska