Do czego to doszło. Dawny uczestnik corocznych spotkań Ślązaków na „emigracji” w Lublinie dziś musi tłumaczyć się ze swojej rzekomej antyśląskości. Pieronie.
27.03.2012 13:51 GOSC.PL
Poziom emocji komentarzy pod moim skromnym tekstem i listów, jakie otrzymałem, sięgnął zenitu. Emocji różnych barw. Od szczerze zdziwionych i oburzonych wyrażonymi przeze mnie poglądami, przez pełne epitetów i agresji wynurzenia (pod pseudonimem to takie średnio odważne), po pełne wsparcia głosy od osób podzielających mój punkt widzenia. W komentarzach, obok rzeczowej krytyki i być może czasem nawet słusznych uwag, pojawiły się również „wariacje na temat”, wybiegające w interpretacji mojego tekstu tak daleko, że nie powinienem nawet poświęcać im dużo czasu. Niektórzy zapędzili się do tego stopnia, że podniesionym głosem (piórem/klawiaturą) pytali „dlaczego zatem ktoś próbuje zmusić Ślązaków by wybierali: Kościół albo śląskość?”. Jeszcze inni w tekście odnaleźli moją rzekomą nienawiść do śląskości, a nawet nazwanie ich „głupcami, kombinatorami, kłamcami” (!).
Powiem krótko: odpowiadam tylko za to, co sam napisałem, a nie za wyobraźnię tych, którzy w tekście doszukują się rzeczy, których w nim zwyczajnie nie ma. I przy okazji dziękuję za listy od osób, które rozsądnie zwróciły uwagę na to, że niektórzy komentatorzy właściwie nakręcali się swoimi przemyśleniami, odbiegając zupełnie od meritum. Ja nie wiem, w jaki sposób ktoś był zdolny odczytać w komentarzu próbę dzielenia na „katolików i Ślązaków”. Nie wiem, ale się domyślam: być może fakt pojawienia się komentarza dotyczącego kontrowersyjnego przecież tematu na portalu katolickim ktoś potraktował jako „oficjalny głos Kościoła”. Albo przynajmniej bezczelną próbę zabrania głosu „w imieniu Kościoła”. Nonsens. Gazeta katolicka porusza tematy związane z każdą sferą życia społecznego, religijnego, politycznego. Autorzy mają swoje poglądy (wcale nie jednolite) i piszą we własnym imieniu, a nie w imieniu całego Kościoła. Z prostego powodu: nie ma i nie będzie czegoś takiego jak oficjalne stanowisko Kościoła w sprawie istnienia lub nieistnienia narodu śląskiego. Tak jak nie ma i nie będzie oficjalnego stanowiska Kościoła w sprawie granic województwa śląskiego. Ani w sprawie dobrego lub kiepskiego wykorzystywania środków unijnych na rozwój regionu. Ani w sprawie trafnego bądź nietrafnego hasła promocyjnego stolicy regionu. W tych tematach, katolicy, tak jak i wszyscy inni, będą wyrażali swoje zdania, nieraz skrajnie odmienne. Także publicyści katoliccy będą na te tematy dyskutować i polemizować ze sobą. Kropka.
A co do meritum.
Nikomu nie odmówiłem prawa do nazywania się Ślązakiem. Ani prawa do poczucia odrębności, do kultywowania tradycji i mowy śląskiej. Sam jestem fanem ślonskiej godki i znajomym (Ślązakom z krwi i kości, z dziada pradziada i z czego tam jeszcze!) co tydzień polecam świetny „Słownik śląski” w Radiu eM. Sytuacja w sumie jest dość zabawna, bo gdy w latach studenckich w Lublinie co roku spraszałem przyjaciół „goroli” na spotkania Ślązaków na „emigracji”, nikt z nich nie przypuszczał, że parę lat później będę się musiał tłumaczyć ze swojej „antyśląskości”. Pewnie mają teraz ze mnie niezły ubaw, gdy wspomną nasze wspólne śpiewanie przy stole z tekstami śląskich piosenek w ręku i roladami na stole.
Jednocześnie pozwalam sobie zachować swój pogląd, że to mimo wszystko ciągle za mało, by mówić o narodzie śląskim. I mam do tego prawo. Niezależnie od tego, ile osób w spisie powszechnym zaznaczyło narodowość śląską jako jedyną. I wcale nie chodzi mi tylko o przypadki wątpliwej szczerości deklaracji (znam osoby z Warszawy i Łodzi, które zapowiedziały, że specjalnie, „na złość Kaczorowi”, zaznaczą narodowość śląską). To z pewnością margines. Ale pokazuje też, jak subiektywna definicja narodu może stworzyć pole do z jednej strony nadużyć (w złej wierze), a z drugiej nadinterpretacji (w dobrej wierze). Jestem przekonany, że zdecydowana większość wpisujących narodowość śląską zrobiła to ze szczerego przekonania. I do nich pretensji nie mam. Mam natomiast pretensje do tych, którzy ich w tym przekonaniu od lat utwierdzają.
Tu oczywiście dochodzimy do takich organizacji jak Ruch Autonomii Śląska czy Związek Ludności Narodowości Śląskiej. Żaden protest i list nie zmusi mnie do zmiany poglądu na temat ich działalności. Trudno też, żebym zgodził się na to, by to te organizacje nadawały ton dyskusji o Śląsku i śląskości. Z prostego powodu: nie są reprezentatywne dla wszystkich Ślązaków. O czym świadczy też wynik spisu powszechnego. Tak jak podzielam przekonanie o konieczności większej decentralizacji i oddania więcej władzy w ręce samorządów, tak będę krytycznie nastawiony do idei zarówno pełnej autonomii regionu oraz idącego w parze przeciwstawiania śląskości polskości. Nie tylko dlatego, że sam tak czuję, ale dlatego, że znam Ślązaków (z krwi i kości, z dziada pradziada), którzy uważają tworzenie na siłę narodu śląskiego i przeciwstawianie go Polakom za źródła waśni. Skąd niby pogardliwe określenie nie-Ślązaka „gorol” ? Skąd mówienie: niczego Polsce nie przyrzekałem, nie czuję obowiązku lojalności wobec niej? Skąd milczenie na trybunach podczas meczu jednej ze śląskich drużyn w trakcie grania hymnu Polski? Skąd demonstracyjne napisy w języku niemieckim Oberschlesien zamiast Gůrny Ślůnsk? (skoro to inny niż polski i niemiecki naród, to niech będzie po śląsku). Skąd wreszcie koszulki z napisami „Gorole Raus!” i symbolem Powiernictwa Pruskiego? Skąd wreszcie próba reinterpretacji najnowszej historii Śląska, mówienie o „polskich obozach koncentracyjnych” bez podania kontekstu, że to była kolejna okupacja, tyle że tym razem sowiecka i obozy tworzyli komuniści, skąd pomniejszanie znaczenia powstań śląskich, w których Ślązacy przecież walczyli o polski Śląsk? Wymieniać można jeszcze dłużej. Sprowadza się to do krótkiego zdania: nikt nie może odmówić nikomu prawa, a tym bardziej mediom, wyrażania krytycznych opinii na temat działalności organizacji typu RAŚ.
W kontekście narodu i języka śląskiego znaczący był wywiad, jakiego udzielił kiedyś Jerzy Gorzelik „Rzeczpospolitej”. „Przekonanie, że śląskość to moja narodowość, przyszło w czasach licealnych”, mówił lider RAŚ. Na pytanie, jak to tego doszedł, skoro u niego w domu mówiło się po polsku, odpowiadał: „To prawda”. A że żona jest Ślązaczką z Łodzi? Odpowiedź: „Deklaruje narodowość polską i nie deklaruje śląskiej tożsamości regionalnej”. A czy pan Gorzelik mówi po Śląsku? Odpowiedź: „Nie”.
Czy ja nie mam prawa pytać się o powody tego nagłego zainteresowania Jerzego Gorzelika „narodowością śląską”? Mam i pytał będę. Nie zgodzę się na taką reinterpretację historii niektórych środowisk na Śląsku, twierdzących, że germanizacja Śląska była tylko obroną przed polskim nacjonalizmem, który także przyczynił się do wybuchu II wojny światowej.
Baskowie. Napisałem tylko, zgodnie z prawdą, że w Hiszpanii jeszcze ponad 100 lat temu problem narodowości baskijskiej nie był przedmiotem kontrowersji. Bo temat nie istniał. Sztuczne stworzenie tej kategorii doprowadziło do niepotrzebnych napięć. Niepotrzebnych, bo większość Basków ciągle uważa się za hiszpańskich patriotów. I nie ma zdania o tym, że jest jakakolwiek analogia do tego, co mamy na Śląsku. Jest natomiast potencjalne zagrożenie, że wzbudzanie takich podziałów i kontestowanie polskości w imię tworzonego na bazie odmienności narodu może być w przyszłości źródłem niepotrzebnego konfliktu. A że nie jest to tylko moja opinia, świadczy raport Urzędu Ochrony Państwa z 2000 roku, w którym napisano, że RAŚ może stanowić „potencjalne zagrożenie” dla interesów Polski. Czy to oznacza, że każdy członek RAŚ jest „potencjalnym zagrożeniem”? (już widzę te komentarze). Oczywiście, że nie. Ale wyraźnie dystansujące się od Polski deklaracje liderów Ruchu mojego entuzjazmu budzić nie mogą.
Pocieszam się tylko, że tak naprawdę długość mojego wywodu jest nieproporcjonalna do rzeczywistej wagi, jaką do problemu przywiązują zwykli Ślązacy. Oni po prostu mówią o sobie: my som stond. I kultywują śląskie tradycje, śląską godkę, ale jak 11 listopada przyjdzie, to i polską flagę na domu wieszają. I to jest naturalne.
Na koniec powiem tylko, że jak mnie raz w Warszawie pytali (mnie, gorola z rodziców, ale Ślązaka z urodzenia), jak to jest z tym narodem śląskim, to ich też za bardzo nie chciałem zostawić w spokojnym mniemaniu, że to takie proste i narodu śląskiego po prostu nie ma. No więc odpowiedziałem znaną sceną z filmu „Angelus”, jak to towarzysz Gierek przyjechał do malarza Ociepki i mówi: Piękne macie te obrazy, ale…co na nich robią skrzaty, przecież skrzaty nie istnieją. A na to Ociepka: Zgadza się, towarzyszu, nie istnieją. Ale jak nazwać te małe, maluśkie, które biegają po kuchni?
No więc mówię „moim” Warszawiakom: może i nie istnieje naród śląski, ale jak nazwać to „coś”, tę inność, którą trzeba i pielęgnować, i promować? I tak jak wtedy w Warszawie, a wcześniej w Lublinie byłem dumny żech jest „stond”, tak czasami, czytając komentarze np. pod swoim tekstem, jestem dumny, że czysty ze mnie gorol. Z pozdrowieniami dla wszystkich Ślązaków. A ja czekam niecierpliwie na niedziela i na ta rolada.
Jacek Dziedzina