„Pomarańczowi” rozbijają zabetonowaną politykę Niemiec. Zajmują się tematami, które leżały odłogiem.
27.03.2012 12:33 GOSC.PL
Sukces Partii Piratów w ubiegłorocznych wyborach do parlamentu Berlina można było jeszcze uznać za wyjątkową sytuację. Wielkomiejska, wielokulturowa społeczność miasta mogła poprzeć nową inicjatywę. Jednak mimo dobrych wyników w sondażach mało kto oczekiwał, że rolniczo-małomiasteczkowa, niegdyś przemysłowa społeczność Kraju Saary poprze to ugrupowanie. Tymczasem stronnictwo Piratów uzyskało ponad 7 proc. głosów w wyborach i wprowadziło do parlamentu krajowego 4 posłów. Więcej niż Zieloni i współrządzący RFN liberałowie, których w ogóle zabraknie w parlamencie.
Dlaczego wybory w jednym z niemieckich krajów związkowych (w dodatku jednym z mniejszych) miałyby nas Polaków interesować? Bo obrazują duże zmiany, które zachodzą na niemieckiej scenie politycznej. I które mogą zajść i u nas.
Niemieccy Piraci nie zyskali poparcia społeczeństwa z powodu swoich lewicujących kulturowo i gospodarczo postulatów. Do nich nie przywiązywałbym szczególnej wagi – nie różnią się w nich zbytnio od np. Zielonych, Niemiec też nie zmienią. Sukces osiągnęli dzięki temu, czemu kilkadziesiąt lat temu sukces osiągnęli właśnie Zieloni: świeżości przeciwstawianej zatęchłemu politycznemu mainstreamowi, młodości swoich liderów, nieskrywanej politycznej nieopierzoności i nietypowemu podejściu do podejmowania decyzji. Gdy na początku grudnia działacze spotkali się w Offenbach by przedyskutować program partii, wszystkich zadziwiło to, że prawo głosu miał dosłownie każdy: nie było podziału na liderów czy delegatów, bezpośredniość demokracji wewnątrzpartyjnej była wręcz stuprocentowa. I mimo to na sali nie panował chaos – raczej twórczy bałagan.
Drugim powodem, dla którego tyle osób zagłosowało na Piratów jest to, iż podjęli oni tematykę, która leżała dotychczas odłogiem. Nie tylko niedzisiejszość panującego prawa autorskiego, ale i zagrożenia dla prywatności internautów czy zbieranie danych na temat obywateli przez służby specjalne. Nie mogliby wypłynąć na szerokie wody, gdyby czołowe partie polityczne ignorowały w swoich programach problemy nowych technologii. W tym także przypominają Zielonych z lat 70-tych i 80-tych XX wieku, którzy wywlekli na światło dzienne problematykę ekologiczną.
W chwili, gdy Piraci kończą z sukcesem kolejną kampanię wyborczą i przygotowują się do kolejnych drobnych zwycięstw w Szlezwiku-Holsztynie i Nadrenii-Westfalii, Fundacja Batorego prowadzi badania nad fenomenem ruchu protestów przeciwko podpisaniu przez Polskę umowy ACTA. Na razie okazuje się, że przeciwników tej umowy niewiele łączy: częściowo wiek, ale nie zawsze, poglądy polityczne – a rzadko mają sprecyzowane – w żadnym wypadku. To protest przeciwko temu, że politycy tkwiący mentalnie w innej epoce zajmując się sprawą, o której nie mają pojęcia, zachowują się jak słoń w składzie porcelany. A takich tematów jest więcej niż tylko ACTA.
Jeśli ci politycy się nie obudzą, po tych wyborców sięgnąć mogą jacyś rodzimi Piraci, być może występujący nawet pod czarno-pomarańczową banderą. O tyle niebezpieczni, że kompletnie nieprzewidywalni.
Stefan Sękowski