Dzień 25 marca 1992 r. był początkiem rewolucji strukturalnej w Kościele katolickim w Polsce. Tego dnia została ogłoszona bulla Jana Pawła II „Totus tuus Poloniae populus”, która wprowadziła nowy podział administracyjny Kościoła.
Kuria w budynkach po „małej Moskwie”
Organizowaniu nowych struktur diecezjalnych wszędzie towarzyszył zapał i entuzjazm. Najprostsza była sprawa z katedrami, gdyż w każdej z nowych stolic biskupich był kościół godny tej rangi. Natomiast od podstaw trzeba było tworzyć instytucje kurialne i seminaria.
Na przygotowania nie było czasu, wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Wspomina metropolita warmiński, abp Wojciech Ziemba, naówczas ordynariusz nowo utworzonej diecezji ełckiej: „Zabrałem ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, maszynę do pisania, trochę papieru z firmowym nadrukiem, oraz tymczasowe pieczątki. Poprosiłem ks. Rajmunda Jodkę, aby mnie odwiózł do Ełku”. Kurię urządzono tam na poddaszu domu katechetycznego, w jednym pomieszczeniu. Podobnie było w Rzeszowie, gdzie – jak żartuje kanclerz ks. dr Jerzy Buczek – z innym kapłanem „nosił kurię w jednej teczce”. I dodaje: „Był wówczas ogromny potencjał wiary, zapału, entuzjazmu, wspaniała współpraca księży i świeckich. Również władze doceniły nobilitację dla miasta, jaką było ustanowienie stolicy biskupiej i pomogły wydatnie Kościołowi w pozyskaniu budynków, choć Rzeszów miał opinię PZPR-owskiego”.
W Legnicy, zwanej w PRL-u „małą Moskwą”, nie tylko kuria diecezjalna, ale też seminarium duchowne i dom księży emerytów mieści się w budynkach dawnego sztabu wojsk radzieckich stacjonujących przed laty w Legnicy. Diecezja otrzymała te zabudowania – w opłakanym stanie – jako rekompensatę za dobra kościelne zajęte przez władze po II wojnie światowej.
Gdy w 1992 r. w diecezji warszawsko-praskiej kuria rozpoczynała swoją działalność – jej pomieszczenia biurowe – w tym samym budynku – sąsiadowały z przedszkolem, sklepem zoologicznym i z damskimi kapeluszami. Dziś przedszkole już nie ma, a na miejscu sklepów działa księgarnia i sklep z dewocjonaliami, często odwiedzane przez petentów diecezjalnych urzędów.
W podobnej analizie, zamieszczonej w KAI dziesięć lat temu, zwracano uwagę, że wskutek reformy spadł poziom kształcenia w seminariach, po powstaniu tych placówek w każdej diecezji, nieprzygotowanych do tego kadrowo. Jednak przez dwadzieścia lat wszystkie seminaria zdołały wykształcić swoje wykwalifikowane kadry profesorskie i, jak mawia obrazowo biskup elbląski Jan Styrna, nie „żyją już na przetaczanej krwi”, gdyż w początkowej fazie wiele z nich korzystało z pomocy personalnej innych diecezji.
Reforma na plus
Po dwudziestu latach od wprowadzenia reformy można powiedzieć, że nie ziściły się wygórowane oczekiwania biskupów, którzy witając bullę „Totus tuus Poloniae populus” napisali: „Jesteśmy przekonani, ze nowy administracyjny kształt diecezji w Polsce będzie skutecznym narzędziem nowej ewangelizacji i duchowego odrodzenia religijno-moralnego Narodu na progu trzeciego tysiąclecia”. Nawet, gdyby patrzeć przez różowe okulary, symptomów moralnego renesansu w narodzie polskim nie widać, a za nową ewangelizację wzięliśmy się tak na dobre od niedawna. Jednak podstawowy cel reformy został spełniony: wierni mają teraz bliżej do biskupów, a hierarchowie do ludu Bożego, i to nie tylko w wymiarze kilometrów. Wraz z powstaniem struktur, następowały zmiany w mentalności. Wśród wiernych, zwłaszcza tych, którzy aktywnie zaangażowali się w budowę nowego Kościoła lokalnego, wzrastało poczucie dumy i odpowiedzialności zań. Ludzi tych jest o wiele więcej niż przed reformą.
„Biskupi mają teraz lepszy kontakt z księżmi, dogłębniej znają swoją diecezję, mają mniejszy obszar do zarządzania, są bardziej dostępni dla wiernych” – wylicza zalety reformy ks. prof. Zdaniewicz.
Grzegorz Polak