Zwierzęta umierają, a także można je adoptować. Co dalej?
15.03.2012 21:40 GOSC.PL
Żeby było od początku jasne: bardzo lubię zwierzęta. Mam dwa psy, cztery świnki morskie, królika, rybki, krewetki, dwie żaby i kota. Część z domowego ZOO, wzięłam ze schroniska, innymi słowy - PRZYGARNĘŁAM. Dlaczego krzyczę wielkimi literami? Ano dlatego, że zasadnicza jest moim zdaniem różnica między "przygarnięciem", a "adopcją". Jest tak zasadnicza jak między przyjęciem do swojego domu zwierzaka, a przysposobieniem człowieka - dziecka.
Nazewnictwo nie ma znaczenia? Wiadomo o co chodzi, a język polski dopuszcza określenie "adopcja" również w stosunku do zwierząt? Niby prawda. Jednak używanie określenia "adopcja" w stosunku do Azorka (czy mojej labradorzycy Dody), chyba jest nadużyciem. A również brakiem taktu i zwykłą niegrzecznością w stosunku do osób, które adoptują dzieci. Zwierzak to zwierzak. Człowiek to człowiek. Basta.
Zresztą ludzkie nazewnictwo - dotyczące spraw ważkich, żeby nie powiedzieć ostatecznych, dotarło do świata zwierząt nie tylko w temacie przygarniania (początku pieskiego życia) ale i końca - umierania. Tak, tak. Ostatnio zierzęta - "umierają", przynajmniej w warstwie słownej - jak ludzie. Coraz częściej słyszy się zarówno w prywatnych rozmowach, jak i mediach, że "umarł ukochany piesek", a Iksiński czy Igrekowski "opłakuje kota". Zżymam się, gdy takie żałobne treści słyszę, bo w tym samym czasie ktoś inny jest w żałobie po babci, dziadku, czy dziecku... I może moja wrażliwość jest jakaś niewrażliwa, ale chyba rodzajem infantylizmu jest "zużywanie" na naszych czworonożnych pupili, słów przez wieki zarezerwowanych do określania spraw dotyczących wyłącznie człowieka. No, chyba że za tym nazewnictwem stoi i pomieszanie pojęć i opaczna hierarchia wartości: gdy kotka kocha się jak bliźniego swego. Tymczasem kotka - to trzeba po prostu bardzo lubić. Jak zwierzaka, nie jak człowieka. Inna półka uczuciowa. Ale to już jest zupełnie inny temat...
A wracając do ludzkiego nazewnictwa - zwierzęcych spraw. Właśnie kilka organizacji opiekujących się zwierzętami, otworzyło... "okna życia". Jak wiadomo, do tej pory, okna życia były miejscami, w których matki w dramatycznych sytuacjach życiowych, nie mogące się zaopiekować dzieckiem, pozostawiały niemowlęta. Okna powstały w wielu polskich miastach, przy szpitalach, zakonach. W ciągu kilku ostatnich lat - znaleziono w nich kilkanaścioro dzieci. Być może ocalono w ten sposób kilkanaście ludzkich żyć... Nazwa "okno życia" została w w ten sposób związana z największymi ludzkimi dramatami, ale i radościami. I więcej nawet: nazwa "okno życia" jest - a niech tam, niech zabrzmi górnolotnie - uświęcona łzami matek, które musiały dzieci pozostawić, i radością matek adopcyjnych, które w niedalekiej przyszłości - pozostawione dzieci adoptowały... Tymczasem obecnie, "okna życia" będą miały też psy, koty, króliki czy inne czworonogi. Ktoś powie: dobrze, bo zwierzaki nie zostaną wyrzucone na śmietnik lub do lasu. Śmiem jednak twierdzić, że jeśli ktoś będzie chcial zwierzaka wyrzucić - zrobi to niezależnie czy obok jest "okno życia" czy nie .Tym bardziej, że w każdym dużym mieście są schroniska - w których można niechciane zwierzęta zostawić. I ludzie o ich istnieniu wiedzą.
Być może zresztą, rzeczywiście potrzebne jest miejsce, gdzie można podrzucić kota czy psa: przyjmijmy że np. właściciel wstydzi się legalnego oddania do schroniska, a anonimowo podrzuci zwierzaka do dziury w ścianie. Ale litości: dlaczego takie miejsce nazywać "oknem życia"? Dlaczego, chcąc nie chcąc, przynajmniej na poziomie werbalnym, zrównywać dramat oddania niemowlęcia z oddaniem Azorka? Idąc tym tropem nazewnictwa, schroniska nazwijmy "domem pieska i kotka" (dom dziecka), weterynarza - pediatrą, smycz - szelkami do nauki chodzenia, a karmę dla szczeniaków - odżywkami dla (psich) niemowląt. Głupie? No bardzo głupie. Będzie mądrzej, gdy empatia i sympatia do zwierząt pójdą w parze z elementarną wrażliwością na człowieka.
Agata Puścikowska