Niektóre polisy bywają bez pokrycia. Przekonujemy się o tym dopiero, gdy stanie się nieszczęście
06.03.2012 10:46 GOSC.PL
Przy okazji każdej spektakularnej katastrofy, czy klęski żywiołowej powraca temat zaniedbań, które w jakimś stopniu do nieszczęścia się przyczyniły. Zaniedbań po stronie państwa. Jest w tych narzekaniach na brak inwestycji w infrastrukturę, w bezpieczeństwo, czy w szkolenie ludzi sporo hipokryzji. Bo gdy pogoda sprzyja, a los pozwala szczęśliwie omijać klęski, mamy zgoła inne priorytety.
Pytamy na przykład: po co nam armia? Przecież nikt na nas nie ma zamiaru napadać. Po co kupować rządowe samoloty – niech politycy latają LOT-em. Po co budować wielkie zbiorniki czy kosztowne wały? Tragiczne w skutkach podwodzie trafiają się co najwyżej raz na sto lat. Po co inwestować w tory, przecież kolej to przeżytek. Lepiej wydawać publiczne pieniądze wyłącznie na to, co niezbędne i potrzebne już dziś. Albo nie wydawać w ogóle. Taka filozofia działania państwa była przez ostatnią dekadę powszechnie obowiązująca. Zyskała licznych wyznawców i zwolenników. Prezentowano ją jako nowoczesną, wolnorynkową, liberalną. Całkowicie fałszywie.
Istotą idei „państwo-minimum”, czy też państwa „nocnego stróża”, jest to, że nie przeszkadza ono obywatelom – na przykład w prowadzeniu działalności gospodarczej - ogranicza natomiast swoją aktywność do zapewnienia im bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego. Tylko i aż. Bo państwo powinno być dla nas jak polisa, za którą płacimy podatkami. Polisa od kataklizmów, katastrof, wojen, napadów i kradzieży.
Jak wiadomo, niektóre polisy bywają bez pokrycia. Ale które to, można się przekonać dopiero, gdy stanie się nieszczęście. Niestety, ostatnio takich okazji do sprawdzenia naszych polis nie brakuje. Ale niewiele z tego wynika. Zwolennicy „nic-nie-robienia” włączają bowiem sprawdzoną płytę z melodią „nie wolno grać ludzką tragedią”. Obchodzimy więc kolejną żałobę w ciszy, a polisę wrzucamy na dno szuflady. Może uda się o niej nie myśleć.
Piotr Legutko