Misjonarzem można być nawet nie wyjeżdżając z Polski, wkład Kościoła w Polsce w dzieło misyjne powinien być jeszcze większy – mówi KAI z okazji Niedzieli ad gentes, przypadającej w II Niedzielę Wielkiego Postu, bp Jerzy Mazur, przewodniczący Komisji Episkopatu ds. Misji.
Chcemy też wykorzystywać nowe metody, wykorzystywać nawet gry i zabawy. Wpadłem na pomysł, aby w roku mistrzostwa Europy w futbolu, podarować dzieciom z innych kontynentów pamiątkową piłkę od polskiego misjonarza czy polskiej misjonarki. Zapraszam naszych sportowców, kibiców, wszystkich ludzi dobrej woli do udziału w tej akcji. Chciałbym też jeszcze bardziej rozpropagować akcję „adopcji na odległość”, polegającej na tym, że wspomaga się systematycznie materialnie jakieś dziecko, czy młodzieńca z biednego kraju misyjnego. To robią już niektóre szkoły. Można też wysłać smsa, na specjalny numer, aby wesprzeć tę akcję.
Co zrobić, żeby było więcej fideidonistów, czyli księży diecezjalnych pracujących na misjach?
– Mamy ich ponad trzystu. Centrum Formacji Misyjnej w ciągu roku może zaakomodować 47 osób, a w tym roku jest tylko 24 kandydatów przygotowujących się do wyjazdu na misje. Chcę zaapelować do księży biskupów, aby zachęcali księży do wyjazdu na misje a do kapłanów, aby na powołanie misyjne, którym zostali obdarzeni przez Chrystusa odpowiedzieli pozytywnie i stali się misjonarzami ad gentes.
A może biskupi wolą, żeby księża zostawali w Polsce, bo tutaj przybywa pracy?
– Nie, polscy biskupi myślą kategoriami Kościoła powszechnego i chętni wsparliby bardziej działania misyjne, ale widzę często brak zaangażowania księży, uświadamiania sobie przez nich powołania misyjnego. Chciałbym do nich zaapelować, aby poprzez modlitwę starali się rozpoznać w sobie powołanie misyjne, aby – nie tak jak kiedyś, na całe życie, ale przynajmniej 10-12 lat - mogli pracować w innym Kościele partykularnym, żeby zrozumieli to, co powiedział Jan Paweł II, że misje odnawiają Kościół, umacniają wiarę i tożsamość chrześcijańską. Będę także zachęcać kleryków do krótkich wyjazdów wakacyjnych do misjonarzy, może to zaowocuje zainteresowaniem pracą misyjną. Zachęcam moich młodych kapłanów do służby dla Kościoła powszechnego. Tutaj trzeba działać długofalowo i systematycznie.
Sam byłem „żebrakiem misyjnym”, zakosztowałem biedy jako biskup pracujący w Rosji, który zwracał się do innych biskupów o pomoc personalną, korzystałem ze wsparcia różnych organizacji. Wiem, co to znaczy spotykać się z odmową. Teraz, jako biskup ełcki, mogę posyłać misjonarzy i jako Przewodniczący Komisji Episkopatu ds. Misji mogę wspomagać ich i starać się odpowiadać na prośby biskupów z krajów misyjnych.
Jak budziło się powołanie misyjne Księdza Biskupa?
– Już jako chłopiec myślałem o misjach. To moje powołanie krystalizowało się stopniowo. Od początku chciałem być dla innych, pomagać. W szkole średniej czytałem listy misjonarzy, literaturę misyjną i jednocześnie szukałem kontaktu ze zgromadzeniem, które realizuje te cele. Tak trafiłem na werbistów. Radość, która przebijała z listów misjonarzy – radość z dzielenia się, z głoszenia Ewangelii, służenia Bogu, ludziom, pociągała mnie do tego, aby czynić to samo. Wstąpiłem do seminarium werbistów. W polskiej prowincji jest zwyczaj, że niektórych ojców po święceniach zostawiają w Polsce. Taki los spotkał właśnie mnie. Miałem być wykładowcą w seminarium i zajmować się animacją misyjną. Mój kurs otrzymał krzyże misyjne w Gnieźnie w 1979 r. z rąk Jana Pawła II, ale tylko ci współbracia, którzy bezpośrednio wyjeżdżali na misje. Rok po święceniach prowincjał wysłał mnie na studia misjologiczne do Rzymu, na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Nie przestałem jednak marzyć o wyjeździe na misje. Poprosiłem generała werbistów o wyjazd na trzy lata, zanim podejmę obowiązki wykładowcy w seminarium. Uzyskałem zgodę i prosto po studiach – w Polsce był wówczas stan wojenny – wyjechałem na misje do Ghany. Starałem się ten czas wykorzystać maksymalnie, aby poznać zwyczaje, tradycje, kulturę afrykańską, poznać pracę misyjną, w szkolnictwie i budownictwie. Chłonąłem to, żeby innym móc przekazywać w seminarium.
Po trzech latach zacząłem pracę w seminarium werbistowskim w Pieniężnie, ale duch misyjny ciągle się we mnie odzywał. Z o. Eugeniuszem Śliwką pracowałem na rzecz pomocy misjonarzom, potem się otworzyła możliwość pracy na Wschodzie. Rozpocząłem tam wyjazdy i generałowi wraz z prowincjałem sygnalizowałem, że w odradzającym się Kościele na Białorusi jest miejsce dla werbistów. Kiedy w Baranowiczach zacząłem systematyczną pracę duszpasterską, starałem się jej nadać wymiar misyjny, żeby stawała się ona wspólnotą wspólnot. Miałem więc u siebie siedem prezydiów legionu Maryi, grupę misyjną, ekumeniczną, żywy różaniec, chórki i zespoły dla dzieci i młodzieży. Chodziło to, aby z wiarę wychodzić na zewnątrz. W tym celu wydawałem też czasopismo „Dialog”, które w krótkim okresie czasu osiągnęło nakład 13 tys., co jak w warunkach białoruskich było bardzo dużo. Wychodziło ono w trzech językach. Realizowałem też inny charyzmat werbistowski, czyli współpracę ze świeckimi. W tym celu założyłem kolegium katechetyczne, aby pomóc przygotowywać świeckich do pracy katechetycznej. Procentowało doświadczenie z Afryki, gdzie jest mało kapłanów i trzeba do tej pracy formować i przygotowywać laikat. Przekonywałem księży, że teraz nie można jeszcze uczyć religii w szkołach, ale przyjdzie czas, kiedy świeccy będą tam potrzebni i do tego trzeba ich zawczasu przygotować. Rozwijałem też apostolat biblijny.
Jest Ksiądz Biskup oprócz biskupa Józefa Szamockiego i arcybiskupa Henryka Hosera jedynym misjonarzem spośród członków polskiego Episkopatu. Jak Ksiądz Biskup wykorzystuje swoje misyjne doświadczenia jako pasterz diecezji?
– Zawsze wychodziłem do ludzi, byłem otwarty na odmienność na inność i miałem świadomość, że jestem posłany do innych. Tego nauczyła mnie praca na misjach. Naszym zadaniem, księży, nie jest tylko obsługiwanie tych, którzy przychodzą do nas, ale także pójście do tych, których nie ma w kościele. To jest właśnie misyjność. Na to bardzo zwracam uwagę, często mówię o tym w kazaniach, powtarzam księżom, czy seminarzystom: musimy wyjść poza zakrystię, poza kancelarię parafialną.
Korzystam też z wcześniejszego doświadczenia współpracy ze świeckimi. Moim marzeniem jest, żeby w diecezji ełckiej i w Polsce, rozwijały się Papieskie Dzieła Misyjne, szczególnie Papieskie Dzieło Dziecięctwa Misyjnego, kolędnicy misyjni. W tym roku w okresie od Bożego Narodzenia do Trzech Króli, w naszej diecezji staraliśmy się przekształcić szkolne koła Caritas na kolędników misyjnych.
Martwi mnie, że słabo funkcjonuje w diecezji Unia Misyjna Duchowieństwa, zresztą w całej Polsce ta inicjatywa „nie chwyciła”. Założyciel o. Paolo Manna pragnął, aby dzieło misyjne zacząć od kapłanów. Moim marzeniem jest, aby coraz więcej kapłanów wchodziło do Unii Misyjnej Duchowieństwa, a przez to stawali się bardziej otwarci na potrzeby misyjne.