Liberalni katolicy nie zgadzają się z faktem, że nakaz Obamy stwarza wielkie zagrożenie dla wolności religijnej. Nie zauważają również, że czynią wielką wyrwę w eklezjalnej komunii, dając polityczną legitymizację skandalicznemu naruszeniu wolności religijnej przez rząd federalny, który bardziej niż kiedykolwiek przypomina Lewiatana z rozprawy Hobbesa.
01.03.2012 15:31 GOSC.PL
W liście do diecezjan z 14 lutego kardynał Francis George O.M.I., arcybiskup Chicago, wypowiedział się na temat tego, „kto mówi w imieniu Kościoła katolickiego”, a co za sprawą antykoncepcyjnego nakazu Obamy stało się przedmiotem publicznej kontrowersji. Nakaz ów – jasna sprawa – jest równocześnie nakazem aborcyjnym i sterylizacyjnym. Kardynał zwrócił uwagę na brutalne próby administracji Obamy, by pogrywać z Kościołem katolickim w USA według zasady „dziel i rządź”. Okazało się, że taktyka ta przynosi efekty, bo niektóre grupy mające w nazwie przymiotnik „katolicki” szybko przystały na warunki tej gry. W całym zamieszaniu wokół nakazu Obamy traci się z oczu coś niezwykle ważnego. Kardynał George zauważył: „(...) biskupi Kościoła nie próbują mówić w imieniu wszystkich katolików; nigdy takich prób nie podejmowali. Biskupi przemawiają w imieniu katolickiej i apostolskiej wiary, a osoby zachowujące tę wiarę, gromadzą się wokół nich. Pozostali to rozproszone stado”.
Zachowanie diaspory w tym przypadku było do przewidzenia: dziennikarze, politycy, a także organizacje i stowarzyszenia początkowo kwestionujące nakaz, dostosowały się do nowych warunków zaraz po ogłoszeniu „kompromisu” przez administrację Obamy 10 lutego br. Oczywiście był to podstęp, który w żaden sposób nie rozwiązał moralnego dylematu, będącego sednem nakazu.
Inni natomiast pozostali przy biskupach, którzy zdecydowanie odrzucili „kompromisową” wersję nakazu. Właśnie ci wyjdą z tej sytuacji zwycięsko.
Rząd Obamy wkracza na maksymalnie ryzykowny obszar prawny, gdy usiłuje narzucić antykoncepcję, sterylizację i aborcję jako metody „profilaktyki zdrowotnej”, należne na żądanie i pokrywane w całości z ubezpieczenia w ramach wszystkich bez wyjątku programów ubezpieczenia zdrowotnego. Moi przyjaciele Edward Whelan i David Rivkin w „Wall Street Journal” z 15 lutego br. słusznie zauważyli, że istnieją solidne podstawy, by sądzić, iż nakaz ten (nawet w wersji fałszywie kompromisowej) nie zda dwóch fundamentalnych testów prawnych: pierwszej poprawki do Konstytucji, chroniącej wolność praktykowania religii (w ostatnim czasie stanowczo podtrzymanej przez Sąd Najwyższy w głosowaniu 9:0 przeciwko administracji Obamy) oraz Ustawy o Przywróceniu Wolności Religijnej. W miarę jak rozwija się ta batalia, biskupi i zgromadzeni wokół nich wierni mają coraz więcej powodów, aby spodziewać się sukcesu.
Ale co z diasporą? Co z katolikami i organizacjami katolickimi, które padły ponownie w ramiona Obamy wkrótce po tym, jak Cezar ogłosił „kompromis”? Co z organizacjami, które pomogły Cezarowi zrealizować jego fortel, jak s. Carol Keehan i prowadzone przez nią Katolickie Stowarzyszenie Służby Zdrowia? Te osoby i organizacje jak zwykle myślą o sobie w kategorii „liberalnych katolików”. Dumnie rozpropagował to określenie jeden z ich rzeczników, felietonista Washington Post, E.J. Dionne Jr. Sądzę, że w tym leży źródło wielkiego odstępstwa i jeszcze większej tragedii.
Największą zasługą amerykańskiego przedsoborowego nurtu liberalnego w katolicyzmie była teoria wolności religijnej, która w późniejszym czasie zaowocowała wielkim dokumentem Soboru Watykańskiego II: Deklaracją o Wolności Religijnej. Dalsze konsekwencje oddziaływania tego nurtu to przełomowa historycznie obrona praw człowieka, podjęta przez posoborowy Kościół oraz kluczowa rola Kościoła w demokratycznych przemianach na całym świecie. Te niewątpliwie wielkie osiągnięcia, poprzedzone debatami o wolności religijnej Soboru Watykańskiego II, przebiegały w porozumieniu i we współpracy z biskupami amerykańskimi. To kardynał Francis Spellman z Nowego Jorku zaprosił na sobór jezuitę o. Johna Courtneya Murraya, dzięki czemu tenże stał się intelektualnym architektem Deklaracji o Wolności Religijnej. To właśnie pracy Murraya (obecnie pośmiertnie bezpodstawnie włączanego do grona zwolenników Obamy przez katolików z diaspory) wraz z biskupami z USA i innych krajów zawdzięczamy, że zasadnicza większość światowego episkopatu uznała wolność religijną za zgodną w swojej najgłębszej istocie z „katolicką i apostolską wiarą”, by użyć sformułowania kardynała George’a.
Liberalni katolicy rozproszeni w diasporze od 2012 r. nie zgadzają się z faktem, że nakaz Obamy stwarza wielkie zagrożenie dla wolności religijnej. Nie zauważają również, że czynią wielką wyrwę w eklezjalnej komunii, dając polityczną legitymizację skandalicznemu naruszeniu wolności religijnej przez rząd federalny, który bardziej niż kiedykolwiek przypomina Lewiatana z rozprawy Hobbesa. Ta sytuacja to tragiczna zdrada najlepszej części dziedzictwa liberalnego katolicyzmu amerykańskiego oraz dowód na zupełną i tragiczną rozsypkę posoborowego nurtu liberalnego w amerykańskim Kościele katolickim.
George Weigel