Jeśli nie odnajdziemy w tym absurdalnym świecie prawdy, za rok popełnimy samobójstwo – przyrzekli sobie Raissa i Jacques Maritainowie. Miłość okazała się jednak potężniejsza niż śmierć.
Nie mieli jeszcze dwudziestu lat. Jakub (ur. w 1882) był zaledwie o rok starszy od Raissy. Przybywali z dwóch różnych światów. Młody Maritain pochodził z zamożnej paryskiej rodziny. Ojciec był wziętym prawnikiem, matka córką znanego polityka. Raissa przywiozła do Paryża zapach siana i sosnowych lasów z Rostowa nad Donem, wspomnienie kolorowych drewnianych chat i wypełnionych światłem synagog. Świat żywcem wyjęty z obrazów Chagalla (nic dziwnego, że po latach zaprzyjaźniła się z malarzem z Witebska). Co połączyło tych dwoje studentów Sorbony? Czarna rozpacz. Rozpaczliwe poszukiwanie prawdy. I pasja do sztuki, która zadawała wprawdzie mnóstwo pytań i sporo przeczuwała, ale nie dawała żadnej odpowiedzi. W Jardin des Plantes młodzi desperaci złożyli przysięgę. Na śmierć i życie. Jeśli w ciągu roku nie odnajdą promienia światła, popełnią samobójstwo. Żadnej taryfy ulgowej. „Zgodziłabym się na życie pełne cierpienia, ale nie na życie absurdalne” – wspominała tę decyzję Raissa. Nie musieli sięgnąć po ostateczne rozwiązanie. Trafili na wykłady Henryka Bergsona w Collège de France. To on skierował ich umysły ku temu, co metafizyczne. Raissa chłonęła każde słowo wykładowcy. Rzuciła się na literaturę chrześcijańską, czytała filozofów przeczuwających istnienie Absolutu. Z wypiekami na twarzy połykała dzieła mistyków. Bóg jej ojców: Abrahama, Izaaka i Jakuba objawił się. I przedstawił Syna. Maritainowie pobrali się 26 listopada 1904 roku. Zamieszkali tuż przy... Jardin des Plantes, w którym niedawno przysięgali sobie: prawda albo śmierć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz