Joanna Mucha stała się ofiarą myślenia parytetowego.
21.02.2012 12:10 GOSC.PL
Któremu z polskich ministrów dostało się w ostatnich dniach najbardziej od mediów i internautów? Nie Bartoszowi Arłukowiczowi i także nie Jackowi Rostowskiemu. Nie pierwszy raz okazuje się, że największych emocji nie budzi niedobór chleba w przyszłości – bo to de facto oznacza kryzys systemu emerytalnego – ale utrudnienia w obserwowaniu igrzysk tu i teraz. Prawdziwym bohaterem naszych czasów jest minister sportu i turystyki Joanna Mucha, z której wpadek i niekompetencji śmieje się cała Polska.
W obronę wzięły posłankę Platformy Obywatelskiej feministki. – Tutaj widzimy jak na dłoni, co się dzieje, kiedy kobiecie uda się dotrzeć tam, gdzie przed nią nie było kobiet i jak ciężko to znoszą mężczyźni, którzy próbują ją z tego miejsca strącić – stwierdziła przykładowo psycholog Hanna Samson. – To jest klasyczna sytuacja, kiedy kobiecie udaje się przebić szklany sufit i znaleźć się na miejscu dotychczas zarezerwowanym dla mężczyzn, a sport jest tradycyjnie zarezerwowany dla mężczyzn – dodała.
Słusznie twierdzi Marek Magierowski w tekście dla „Rzeczpospolitej”, że trudno mówić o politycznym szklanym suficie ograniczającym kobiety w Polsce, w której mieliśmy i kobietę-premiera i kobietę-ministra finansów. Tego typu stwierdzenia feministek można byłoby zbyć śmiechem, gdyby nie fakt, że to właśnie one są winne takiemu, a nie innemu losowi Joanny Muchy.
To przez ich ideologiczne i nie umotywowane żadnymi logicznymi argumentami dążenie do stosowania parytetów płciowych wszędzie gdzie się da, politycy zmuszeni są do obsadzania kobiet na stanowiskach, do pełnienia których te konkretne kobiety się zwyczajnie nie nadają. Mucha – albo jakakolwiek inna posłanka – musiała zostać ministrem, bo inaczej w rządzie byłoby za mało przedstawicielek płci pięknej. W przypadku lubelskiej posłanki dodatkowym problemem był fakt, że zapewne jednym z warunków politycznego transferu, jakim było przejście Bartosza Arłukowicza z Sojuszu Lewicy Demokratycznej do PO, było otrzymanie przez tegoż teki ministra zdrowia. Mimo, delikatnie mówiąc, niefortunnej wypowiedzi dla „POgłosu” na temat sensowności leczenia osób starszych, Joanna Mucha bardziej nadawałaby się na to stanowisko.
Problemy ekonomistki zbiegły się w czasie z wejściem na ekrany polskich kin biografii Margaret Thatcher „Żelazna Dama”. Zarówno scena obrad rządu Edwarda Heatha, w którym brytyjska polityk pełniła rolę ministra nauki i edukacji, jak i kolejne ukazujące rozmowy Thatcher z jej doradcami pokazują, że została ona szefem Partii Konserwatywnej, a później premierem Zjednoczonego Królestwa nie dlatego, że była kobietą – a właściwie w owej epoce mimo tego – lecz dlatego, że w przeciwieństwie do swoich miękkich i rozlazłych kolegów miała jasną wizję celów, jakie chce osiągnąć. I determinację, by to zrobić.
Joanna Mucha tej wizji nie ma, co widać od pierwszych dni jej urzędowania. I dlatego, panie feministki, w ogóle nie powinna zostać ministrem sportu. Mimo, że jest kobietą.
Stefan Sękowski