Gdyby Izrael zdecydował się zaatakować irańskie obiekty nuklearne, jego samoloty musiałyby przelecieć ponad 1600 km nad nieprzyjaznym terytorium, tankować w powietrzu, poradzić sobie z irańską obroną przeciwlotniczą - pisze w poniedziałek "New York Times".
Do takiego ataku niezbędnych byłoby co najmniej 100 samolotów - uważają przedstawiciele sił zbrojnych USA i analitycy wojskowi. Ich zdaniem taki atak byłby bardzo skomplikowanym przedsięwzięciem, zdecydowanie odmiennym od "chirurgicznych" uderzeń izraelskiego lotnictwa na reaktor nuklearny w Syrii w 2007 roku i na iracki reaktor Osirak w 1981 roku - odnotowuje "NYT".
Nowojorska gazeta zwraca też uwagę, że Biały Dom jest obecnie przeciwny takiemu atakowi i dodaje, że niektórzy analitycy amerykańscy wręcz wątpią, czy Izrael byłby w stanie go przeprowadzić. Są też obawy, że USA zostałyby wciągnięte w ten konflikt, musząc dokończyć to, co Izrael rozpocznie. Przedmiotem obaw jest też ewentualny irański odwet.
Dyrektor CIA w latach 2006-2009 Michael V. Hayden oświadczył w zeszłym miesiącu wprost, że uderzenie z powietrza, mogące poważnie zaszkodzić irańskiemu programowi nuklearnemu, przekracza możliwości Izraela.
Analitycy wojskowi wskazują, że gdyby Izrael zdecydował się zaatakować cztery główne obiekty nuklearne Iranu - zakłady wzbogacania uranu w Natanzu i Fordo, reaktor na ciężką wodę w Araku i zakład obróbki rudy uranu w Isfahanie - pierwszym problemem byłaby kwestia, jak się tam dostać. Są trzy możliwe trasy - na północ nad Turcją, na południe nad Arabią Saudyjską, ewentualnie nad Jordanią i Irakiem.
Analitycy uważają, że trasa nad Irakiem byłaby najbardziej prawdopodobna, ponieważ kraj ten praktycznie nie ma obrony przeciwlotniczej, od kiedy wycofali się stamtąd Amerykanie.
Zakładając, że Jordania byłaby skłonna tolerować przelot izraelskich samolotów, kolejnym problemem byłaby odległość. Myśliwce F-15I i F-16I, którymi dysponuje Izrael, mogą wprawdzie przenosić broń, niezbędną do ataku na obiekty irańskie, ale musiałyby po drodze uzupełnić paliwo. Nie wiadomo, w jakim stopniu izraelskie lotnictwo jest na to przygotowane.
Niemiecki "Die Welt" pisał 17 lutego, że największą bombą, tzw. rozwalaczem bunkrów (ang. bunker buster) jest ważąca 2,3 tony GBU-28 produkcji amerykańskiej. Atak na Natanz wymagałby użycia takich bomb, przenoszonych przez samoloty F-15I. Bomby mogłyby być naprowadzane na cel przez system nawigacji satelitarnej. Pewniejsze byłoby naprowadzanie laserowe z ziemi, choć wiązałoby się z wielkim ryzykiem dla naprowadzającego. "Die Welt" pisze, że Izrael posłużył się naprowadzaniem laserowym, atakując w 2007 roku reaktor syryjski.
Do ataku na Isfahan wystarczyłyby mniejsze bomby GBU-27, przenoszone przez F-16, a do ataku na Arak - jeszcze mniejsze GBU-10 - pisze "Die Welt".
Obiekt w Fordo, umieszczony wewnątrz góry i chroniony przez 70 metrów skał, jest - według "Die Welt" - za trudny do zniszczenia przez Izraelczyków z powietrza; nawet USA nie dysponują obecnie konwencjonalnymi bombami, które mogłyby tego dokonać. Gazeta przewiduje, że w pierwszej fazie ataku samoloty izraelskie zrzuciłyby bomby GBU-28 na oba wloty do tunelu, aby zablokować go na jakiś czas. Alternatywą byłaby operacja izraelskich sił specjalnych i zniszczenie irańskiego obiektu od środka.