Joachim Gauck jako "lustracyjny oszołom" nie miałby szans na prezydenturę w Polsce.
20.02.2012 14:11 GOSC.PL
Po dymisji Christiana Wulffa główne siły polityczne Niemiec postanowiły wystawić wspólnego kandydata na stanowisko prezydenta kraju. Chadecy, socjaldemokraci, Zieloni i liberałowie poparli założyciela i byłego szefa Urzędu ds. Akt Służby Bezpieczeństwa NRD – Joachima Gaucka. Jeśli będzie miał jakichś przeciwników w wyborach, to mogą to być jedynie przedstawiciele postkomunistów i neonazistów – zwycięstwo ma więc praktycznie w kieszeni.
Gauck już raz kandydował na najwyższy urząd w państwie. W 2010 roku, popierany przez Socjaldemokratyczną Partię Niemiec i Zielonych, starł się z politykiem Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, Christianem Wulffem. Przegrał, bo rządząca koalicja chadeków i liberalnej Wolnej Partii Demokratycznej miało w Zgromadzeniu Federalnym większość. Jednak jego ówczesny kontrkandydat zrezygnował z urzędu po tym, jak prokuratura zażądała odebrania mu immunitetu, podejrzewając go o przyjmowanie korzyści majątkowych.
Od czasu do czasu zdarza się, że polityk zrzeka się urzędu – jednak tym razem sprawa jest o tyle kontrowersyjna, że poprzednik Wulffa, Horst Köhler, także przedterminowo zakończył prezydenturę. To wszystko sprawia, że głowa państwa, której rola i tak sprowadza się głównie do pełnienia funkcji reprezentacyjnych, niemal całkowicie utraciła swój autorytet.
Dlatego sięgnięcie przez wszystkie demokratyczne ugrupowania Bundestagu po Joachima Gaucka jest strzałem w dziesiątkę i świadczy o poczuciu odpowiedzialności za własne państwo. Oczywiście trudno w tej chwili mieć pewność, jakim będzie prezydentem, jednak jego dotychczasowa działalność publiczna wskazuje na jego duże umiejętności koncyliacyjne połączone z osobistą uczciwością i zaangażowaniem. W NRD był wpierw pastorem, później opozycjonistą, w zjednoczonych Niemczech pełnił odpowiedzialną funkcję szefa instytucji, która nieformalnie nazywana była nawet „Instytutem Gaucka”; przeprowadzający lustrację, w dużym uproszczeniu można porównać go do naszego Instytutu Pamięci Narodowej.
Jego podejście do rozliczenia z najnowszą historią Niemiec w dużej mierze ukształtowała podejście naszych zachodnich sąsiadów. Dziś nikt w RFN nie ma wątpliwości, że lustracja była koniecznością i wielkim sukcesem, choć pierwotnie wielu się jej obawiało. Szybko jednak zrozumieli, że była ona nie tylko warunkiem wykluczenia ze sfery publicznej współpracowników komunistycznego reżimu, ale także - a może przede wszystkim - ogólnonarodowego pojednania i w wielu przypadkach przebaczenia krzywd.
Gauck nie rozumie naszego podejścia do przeszłości, czemu w delikatny sposób daje wyraz w swojej autobiografii „Winter im Sommer – Frühling im Herbst: Erinnerungen”. Cieszy się, że wszystkie polskie media chętnie z nim rozmawiają. Boli go jednak bardzo to, że prowadzona przez Adama Michnika, którego bardzo ceni i uważa za wielkiego człowieka, „Gazeta Wyborcza” za nim nie przepada. Z kolei jako przykład na to, jak szkodliwe jest podejście przeciwników lustracji do niej, podaje... casus Lecha Wałęsy. Oto wielki człowiek, przywódca „Solidarności”, miał kiedyś chwilę słabości. Teraz, zamiast przyznać się przed narodem, przeprosić, wytłumaczyć, jak było, kręci i się wypiera. A naród by mu z pewnością wybaczył, ludzie wiedzą przecież, jak było. A tak z własnej winy Wałęsa stał się postacią kontrowersyjną (tak, tych słów Gauck rzeczywiście używa) we własnym kraju.
Gauck, określający siebie za Leszkiem Kołakowskim jako „liberalno-konserwatywnego socjaldemokratę” ma duże szanse na to, by terminowo zakończyć kadencję prezydenta. I przejść do historii jako wielka postać niemieckiej polityki.
Przeczytaj też: Pierwsza wizyta prezydenta Gaucka - w Polsce?
Stefan Sękowski