Przebili się samochodami do Workuty na północno--wschodnim krańcu Europy, choć nie prowadzi tam żadna droga. – Przed nami na kołach dotarła do Workuty tylko grupa rosyjska. My jesteśmy pierwsi spoza Rosji – mówi prof. Marek Grześ.
Niesamowita wyprawa na sam skraj Europy zaczęła się w zeszłym roku w Toruniu. Dziewięciu śmiałków zapakowało do trzech samochodów terenowych dary dla szpitala i sierocińca w Workucie, żywność dla siebie oraz kuchenkę i butlę z gazem, żeby upichcić sobie coś także w śniegach za kołem polarnym. Zabrali też tablicę z napisami po polsku, litewsku i rosyjsku, upamiętniającą zmarłych więźniów strasznych łagrów Workuty. Wśród członków wyprawy byli świetni kierowcy, dwóch dziennikarzy, operator filmowy i profesor geografii z UMK w Toruniu.
A droga gdzie?
Za miastem Uchta w północnej Rosji skończyły się drogi. Ludzie, którzy mieszkają jeszcze dalej na północ, docierają tam tylko samolotami lub pojedynczym torem kolejowym, zbudowanym przez zesłańców, którzy umierali tam tysiącami z wycieńczenia. Rosjanie mówią, że pod każdym podkładem tej linii kolejowej leży człowiek.
Jak więc dojechać do Workuty samochodem? Polacy spróbowali przebić się przez zimniki, czyli prowizoryczne trakty przez bezkres tajgi i tundry. Przetarły je buldożery, po prostu spychając wszystko przed sobą i wstępnie wyrównując. Zimniki te powstały na potrzeby budowy rurociągu jamalskiego.
Z wielu zimników można korzystać tylko zimą, gdy nieprzebyte w czasie letnich miesięcy bagna są zamarznięte. Polacy podskakiwali więc na wybojach zimników nieraz przez kilkadziesiąt kilometrów, nie widząc śladu człowieka. Na śniegu nie brakowało za to śladów wilczych. – Kilka razy przejeżdżaliśmy po lodzie przez szerokie, zamarznięte rzeki – wspomina Paweł Dyllus, operator filmowy i uczestnik wyprawy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
(obraz) |
Przemysław Kucharczak