Augustyn – usłyszał o. Pelanowski – chcę żebyś podszedł do niego i powiedział, że go kocham. „Nie, nigdy! Zabije mnie!”
13.02.2012 12:47 GOSC.PL
Do końca życia zapamiętam opowieść sprzed lat.
– Rozmawiałem z Augustynem Pelanowskim – opowiadał mi Grzegorz Wacław „Dziki”, warszawski anarchista – i mówię: „Słuchaj, jak to się stało, że do mnie podszedłeś w czasie czuwania?” A on na to: „Nieee, wstydzę się”. Mówię mu: „Nie wstydź się, tylko powiedz”. Sprawa była taka. Siedzi Augustyn przy ołtarzu i nagle słyszy głos: „Augustyn!”. „Tak, Panie!” „Zobacz, tam pod drzwiami stoi człowiek z czerwonymi włosami i kolczykiem w nosie, widzisz?” „Widzę. O Matko!!!” (śmiech). „Chcę, żebyś podszedł do niego i powiedział, że go kocham”. „Nie, nigdy! Zabije mnie!” „Augustyn, proszę cię, pójdź do niego i powiedz, że go kocham”. „Nie! Ja się takich boję!”. I nie poszedł. A jednak w końcu Bóg wysłał go z Komunią przez kościół, stanął przy mnie i musiał mi powiedzieć (śmiech). Wyszedł, złapał mnie za łokieć, popatrzył głęboko w oczy i powiedział: „Jezus cię kocha”. Zbaraniałem, zupełnie mnie zatkało. Bałem się ruszyć. Dotykałem go najmniejszym palcem dłoni i bałem się poruszyć, by nie przerwać tego dotyku. Stałem i patrzyłem tylko w jego wielkie, gorejące oczy i powtarzałem sobie: „Żeby to tylko się nie skończyło, żeby to tylko się nie skończyło”. Nie wiedziałem w ogóle, co się dzieje. Było to takie doznanie, jakiego nigdy w życiu nie przeżyłem. Nie potrafiłem zrozumieć tego nawet, gdy w ciągu najbliższych dni wielokrotnie się nad tym zastanawiałem. Ja nie wiem, czy był to Duch Święty, czy sam Pan Jezus. Wiem jedno: ktoś, kto wypowiedział te słowa, był tak wypełniony Duchem Świętym, że one zadziałały natychmiast.
Dlaczego trzy słowa, które „Dziki” słyszał setki razy w życiu, tym razem stały się dla niego prawdziwym trzęsieniem ziemi? Bo zostały wypowiedziane z wyraźnego „odgórnego nakazu”. W imię Pańskie.
Kliknąłem w Wordzie na „Statystykę wyrazów” i zdumiałem się. W ubiegłym tygodniu napisałem do „Gościa” aż 41 893 znaków ze spacjami. Czy przyniosą one jakikolwiek owoc? Nie mam bladego pojęcia. Nie słyszałem głosu: „Marcinie, jedź do franciszkanów w Cieszynie” czy „Nagraj wywiad z Piotrem Jaskiernią”. Idę po omacku, licząc na to, że tematy, które przychodzą mi do głowy są wolą Bożą (albo, w najgorszym wypadku, nie są jej przeciwne). Do dziś pamiętam, jak siedząca naprzeciwko mnie Wiesia wysłała mnie do jakichś nieznanych siostrzyczek w Rybnie. Co było robić. Ruszyłem, jak zwykle, w ciemno... Skąd mogłem wiedzieć, że będzie to początek nowej fascynującej przygody?
Marcin Jakimowicz