Ostatni raz o Drodze. Zamykam dyskusję. Wiem, że może trwać bez końca
11.02.2012 10:08 GOSC.PL
Wielokrotnie wspominałem, że nie jestem na Drodze. Jestem „z innej bajki”. Widzę sporo niedociągnięć czy nawet, jak sugerują internauci, „świadomych błędów”. Pamiętam, ile naużerałem się, pisząc tekst o Redemptoris Mater. Dlaczego więc stałem się tak żarliwym obrońcą „neonów”? Bo wyznaję zasadę większego dobra. A nie znam bardziej dynamicznego ruchu współczesnego Kościoła.
Też zachwycałem się „Duchem Liturgii” kard. Ratzingera i rozumiem obawy komentatorów („gitara w liturgii” była rzecz jasna metaforą). A jednak zasłanianie się przez nich autorytetem papieża jest strzałem w płot. Na wszystkich audiencjach widzę zawsze transparenty wspólnot neokatechumenalnych. Nigdy na placu przed Bazyliką nie widziałem (przyznaję, mam słaby wzrok) tradycjonalistów, którzy staliby murem za Następcą Piotra.
Jakie kryterium rozeznania mam przyjąć, czytając o misjach „ad gentes” czyli skoku w nieznane aż 700 wielodzietnych rodzin? O tym, że ponad cztery tysiące dziewcząt ze wspólnot wstąpiło do klasztorów klauzurowych a 1600 mężczyzn zostało wyświęconych na kapłanów? O tym, że na Drodze modli się 20 tysięcy wspólnot liczących od kilkunastu do kilkudziesięciu osób?
Za każdym razem pisząc o Drodze wspominałem o wątpliwościach. Dostawałem od nich po łapach za to, że napisałem złośliwie, że nie są „niedzielnymi katolikami”, że zarzucałem im częsty brak współpracy z parafią, że kpiłem z wypowiedzianych między wierszami złotych myśli, że „poza Drogą nie ma zbawienia”. A jednak widzę, że szalona decyzja Kiko przynosi – globalnie – bardzo dobry owoc. W ciągu kilkunastu lat pracy dziennikarskiej nigdy nie zawiodłem się na świadectwie ludzi z Drogi. Opowieści ponad dwudziestu osób, z którymi przeprowadzałem wywiady, nigdy nie były tanim moralizatorstwem i smrodkami dydaktycznymi. Wiem, wiem rozmijam się z meritum problemu... Nie piszę o liturgii.
Nie wiem, jak skomentowałby tę dyskusję sam Jezus. Nie uznaję skrótów myślowych wpisujących Go we współczesne schematy („gdyby dziś żył na Ziemi z pewnością pisałby na Facebooku”). A jednak bardzo adekwatne wydają mi się Jego słowa: „złe drzewo nie może rodzić dobrych owoców” i „szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”.
Czym są przywołane przeze mnie statystyki, jeśli nie wymiernym owocem kilkudziesięcioletniej formacji? Nie zamykam tym przecież prawa do krytyki! Czytam ze zrozumieniem i wiem, że komentarze dotyczyły „poważnych niezgodności liturgii Mszy św. neo z liturgią zatwierdzoną przez Kościół”. Ale po co od razu „wylewać dziecko z kąpielą”?
Jednym z podstawowych kryteriów duchowego rozeznania jest posłuszeństwo Kościołowi. Czy zna ktoś jakąś wspólnotę neo, która powstałaby wbrew woli miejscowego biskupa?
I choć rozmowa Watykanu z przedstawicielami Drogi nie jest sielankową gadką przy herbatce i często dochodzi do napięć, ostatecznie sam Benedykt XVI w czasie ostatniego spotkania z „neonami” rzucił: „Jesteście jak zaczyn, który cierpliwie, szanując potrzebny czas, sprawia wzrost całego ciasta”.
Zamykam dyskusję. Zerkam na inne portale i wiem, że może trwać bez końca.
Marcin Jakimowicz