Prezydent stolicy zamyka stadion przed kibicami, prezes PZPN w rewanżu szantażuje władze Warszawy. W tle, tak jak w czasie ostatniej kampanii wyborczej, jest polityka.
06.02.2012 14:49 GOSC.PL
Donald Tusk sprawnie wykorzystał w ostatniej kampanii powszechny lęk przed „kibolami”. Wystarczyła presja na zamknięcie kilku stadionów i parę mocnych słów, by premier stał się wrogiem numer 1 kibiców, co… zyskało mu sympatię milionów wyborców. Władze Warszawy nie mają więc skrupułów, by zamykać drzwi Stadionu Narodowego przed fanami Legii i Wisły. Znajdą pewnie dla tej decyzji zrozumienie, bo w obiegowej opinii kibic reprezentacji nie jest „awanturujący się”, ale kibic ligowy na stadion narodowy wpuszczany być nie może. To jasne.
Jest w tym rozumowaniu pewna logika, tyle, że pokrętna. Stadiony buduje się bowiem po to, by na nich rozgrywać mecze różnego rodzaju. Na przykład pojedynek o superpuchar Polski. Jeśli wyobraźnię stołecznej policji przerasta widok fanów Legii i Wisły na jednym obiekcie, jak będą sobie w stanie wyobrazić za parę miesięcy fanów Polski i Rosji w tym samym miejscu?
Sytuację postanowił wykorzystać prezes Grzegorz Lato, by podreperować swoje fatalne notowania wśród miłośników piłki kopanej i zaszantażował władze Warszawy: jak nie będzie superpucharu, przenoszę mecz z Portugalią do Wrocławia. Ligową piłką prezes PZPN niespecjalnie sobie dotąd głowę zawracał, ale jak jest okazja zapunktować, grzech nie skorzystać.
Warto chwilę zadumać się nad paradoksem, z jakim mamy do czynienia. Oto za ciężkie miliony wybudowaliśmy kilka efektownych stadionów. Można było te pieniądze wydać na szpitale, drogi, mosty, tory kolejowe. Poszły na areny piłkarskie, bo taka była polityka państwa. Wiadomo, EURO 2012, poza tym Polacy kochają futbol, a nowoczesne obiekty miały zmienić mentalność kibiców piłkarskich, sprawić, by zachowywali się jak fani siatkówki czy narciarskich skoków. I trochę nawet się udało. Mecze na nowych stadionach przyciągają tysiące fanów, a atmosfera jest tam bardziej piknikowa niż chuligańska.
Gdzie zatem paradoks? Otóż równolegle władza ustawiła sobie ludzi w szalikach jako wroga publicznego. A ponieważ pomysł przyniósł spore profity polityczne, wygląda na to, że nadal będziemy oglądali ten sam medialny spektakl.
Cała operacja cywilizacyjnej i kulturowej zmiany w polskiej piłce jest przez ten paradoks zagrożona, bo w Polsce bezpiecznie być kibicem jedynie przed telewizorem. Ubranie klubowego szalika, udanie się na mecz, grozić może poważnymi konsekwencjami. A jeśli – nie daj Boże - mecz jest rozgrywany za granicą, nie ma co liczyć na pomoc państwa. Ono nie ujmie się za potencjalnym terrorystą. Przesada?
Bezprawne przetrzymywanie kilka godzin w miejscu, gdzie nie było nawet toalety, rewizje kobiet dokonywane przez mężczyzn, przeszukiwanie autokarów pod nieobecność pasażerów… To tylko niektóre z zarzutów stawianych przez kibiców „Wisły” Kraków holenderskiej policji. Przed meczem Ligi Europejskiej w Enschede kilkadziesiąt osób aresztowano pod zarzutem posiadania fałszywych biletów. Potem się okazało, że to zarzuty były fałszywe, a bilety prawdziwe. Za to zachowanie policji brutalne, czego nie kwestionowały nawet władze klubu Twente, które oficjalnie wyraziły ubolewanie z powodu incydentu. Z kolei władze „Wisły” złożyły oficjalną skargę do UEFA i wspierały kibiców w staraniu o uzyskanie odszkodowań. Milczały w tej sprawie tylko władze kraju skąd kibice przyjechali. Milczały także gdy na granicy z Federacją Rosyjską zatrzymano jadących na mecz ze Spartakiem Moskwa fanów Legii. Podobnie jak w Enschede, nie chodziło o zagrożenie ze strony ludzi uzbrojonych w kije i noże. Powodem zatrzymania stały się transparenty m.in. z hasłem „Smoleńsk 2010. Pamiętamy”.
Nie ujmując się za bezprawnie przetrzymywanymi kibicami Polska wysłała – urbi et orbi - prosty komunikat: będziemy bronić praw wszystkich swoich obywateli… za wyjątkiem zorganizowanych grup udających się na mecze piłkarskie. Albowiem strojąc się w szaliki klubowe sami dokonali wyboru.
Dla kogo zatem wybudowaliśmy te wszystkie stadiony. Dla ludzi wyjętych spod prawa?
Piotr Legutko