Przyszłość zaczyna się ciągle, choć czasami trwa to bardzo długo.
Samopoznanie jest jednym z najlepszych narzędzi poznania społecznego. Żeby zrozumieć reakcje innych – warto obserwować własne, choć jest to często nauka pokory. Można się na przykład przekonać, dlaczego tak łatwo opinii publicznej umyka to, co ważne, skoro my sami szybko zapominamy rzeczy, których waga jeszcze wczoraj była oczywista. Szczególnie gdy wydają się nieważne innym. Sam przekonałem się o tym miesiąc temu, robiąc bilans mijającego roku. Pisałem o federalizacji Unii Europejskiej i o rewolucjach w Afryce Północnej, ale również o beatyfikacji Jana Pawła II i zmianach w polskim życiu publicznym. Pominąłem to, co – w planie cywilizacji chrześcijańskiej – stanowiło najważniejsze wydarzenie ubiegłego roku: uchwalenie nowej węgierskiej konstytucji, zasadniczo zmieniającej kształt tego państwa. Dziś pora to nadrobić, tym bardziej że Węgry stały się obiektem bezprecedensowej presji ze strony zagranicy, wykorzystującej do tego instytucje Unii Europejskiej. Zmiany na Węgrzech rozpoczęły się od wielkiej narodowej modlitwy. Węgrzy realizowali testament sługi Bożego kard. Mindszentyego, który wierzył, że gdy choć dziesiąta część narodu zacznie się modlić za ojczyznę – Węgry się odrodzą. Do nowej konstytucji wpisali więc tradycję powstania z roku 1956, za którego poparcie premier Nagy zapłacił życiem, a kard. Mindszenty dożywotnim wygnaniem. Nowa Konstytucja węgierska stanowi ostateczne zwycięstwo tamtego powstania sprzed 55 lat. Przyszłość zaczyna się ciągle, choć czasami trwa to bardzo długo. Konstytucja przywróciła państwu węgierskiemu charakter chrześcijański. Przede wszystkim sięgnęła do samych źródeł węgierskiej tożsamości – do przeszło tysiącletniej tradycji Korony św. Stefana, a więc związku państw pod władzą apostolskich królów Węgier.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jurek