Rozszerzają się starcia między Tybetańczykami a chińskimi siłami bezpieczeństwa na południowym zachodzie Chin - poinformował w środę rząd w Pekinie i działające za granicą organizacje praw człowieka. W prowincji Syczuan zginęło dwóch Tybetańczyków.
Z danych organizacji pozarządowej Wolny Tybet (Free Tibet) z siedzibą w Londynie wynika, że we wtorek zginęło dwóch Tybetańczyków, a kilku zostało rannych, kiedy chińskie siły bezpieczeństwa otworzyły ogień do tłumu protestujących w powiecie Seda w prefekturze Ganzi (prowincja Syczuan).
Według organizacji, która powołuje się na lokalne źródła, teren zamieszek został objęty godziną policyjną. "Mieszkańcy mówią, że w mieście ogłoszono godzinę policyjną: zakazano im opuszczać domy i ludzie teraz obawiają się, że jeśli to zrobią, zostaną zastrzeleni" - poinformował Wolny Tybet.
"Chińskie władze odpowiadają śmiercionośną siłą na wezwania Tybetańczyków o wolność" - oświadczyła w środę szefowa tej organizacji Stephanie Brigden.
Z doniesień chińskich władz wynika, że tłum ludzi oblegał posterunek policji w powiecie Seda; rannych zostało 14 funkcjonariuszy. Sytuacja zmusiła policję do otwarcia ognia, kiedy posterunek został zaatakowany butelkami z benzyną, kamieniami i nożami - tłumaczono.
Oficjalna agencja Xinhua podała, że policja zabiła jednego uczestnika zamieszek, raniła innego i aresztowała 13.
Prowincja Syczuan graniczy od zachodu z Tybetańskim Regionem Autonomicznym.
We wtorek rząd w Pekinie oskarżył "separatystyczne ugrupowania mające siedziby za granicą" o chęć zdyskredytowania władz przez oskarżenie policji o ostrzelanie dzień wcześniej tybetańskiej manifestacji w Syczuanie.
Według tybetańskich źródeł spoza ChRL, siły bezpieczeństwa otworzyły ogień do protestujących, zabijając od dwóch do sześciu osób; ok. 30 odniosło obrażenia. O sześciu ofiarach śmiertelnych informował tybetański rząd na uchodźstwie w Dharamśali na północy Indii.
Rzecznik chińskiego MSZ Hong Lei podał, że w wyniku interwencji po stronie manifestantów zginęła jedna osoba, a cztery zostały ranne, a wśród funkcjonariuszy pięć osób odniosło obrażenia.
Według Free Tibet, poniedziałkowa pokojowa manifestacja była odpowiedzią na aresztowanie wcześniej w ciągu dnia Tybetańczyków oskarżonych o rozdawanie ulotek z hasłem: "Tybet musi być wolny". Ulotki te głosiły również, że wielu Tybetańczyków jest gotowych dokonać samospalenia.
Rząd twierdzi jednak, że demonstracja nie była pokojowa, a "gang" złożony z mnichów i dziesiątków innych osób, z których część miała przy sobie noże, obrzucił siły bezpieczeństwa kamieniami, niszcząc dwie karetki i dwa wozy policyjne.
Od samobójczej śmierci w wyniku samopodpalenia w marcu 2011 roku młodego mnicha z klasztoru Kirti w jego ślady poszło w sumie 14 Tybetańczyków - w większości mnichów i mniszek buddyjskich z Syczuanu; dziewięć osób zmarło.
Zdaniem obrońców praw człowieka samopodpalenia mnichów stanowią desperacką odpowiedź na represje kulturalne i religijne Pekinu w regionach tybetańskich.