Sześć dni po katastrofie w centrum dyskusji na temat jej okoliczności pojawił się całkowicie nowy wątek.
Armator statku Costa Crociere poinformował w czwartek o tym, że postanowił zawiesić w prawach pracownika kapitana, osadzonego w areszcie domowym. Firma wyjaśniła, że nie będzie świadkiem jego obrony i złożyła wniosek o przyznanie jej statusu poszkodowanego w przyszłym procesie. W obronie kapitana stanął katolicki dziennik "Avvenire", protestując przeciwko jego "ukamienowaniu". Włoska gazeta uznała, że "wyżywanie się" na Schettino i jego "proces medialny" są "nie do zniesienia".
Tymczasem kapelan statku Costa Concordia ks. Rafaelle Mallena, pochwalił poświęcenie załogi podczas katastrofy u wybrzeży wyspy Giglio. Podziękował też jej mieszkańcom za pomoc, jakiej udzielili rozbitkom. 70-letni duchowny znał dobrze statek, szybko więc zorientował się, że dzieje się coś niedobrego. Poszedł więc do kaplicy, by się modlić. Czterdzieści minut później alarm wezwał pasażerów do opuszczenia statku. - To są chwile wielkiej paniki. Załoga nie wszczęła od razu alarmu. Musiała zbadać przyczynę wyłączenia prądu w maszynowni. Ale było już za późno. Po dwudziestu minutach wszystko było zalane wodą. Nie można już było nic zrobić - opowiadał ks. Mallena w Radiu Watykańskim nazajutrz po katastrofie.
Kapelan szybko spożył Najświętszy Sakrament. Zabrał też klucz do sejfu, w którym przechowywał pieniądze i przedmioty wartościowe, które zwyczajowo powierzała mu na przechowanie załoga na czas rejsu. Wychodząc zaczął zachęcać pasażerów do opuszczenia pokładu, pomógł m.in. małej dziewczynce odnaleźć matkę i skierował je na dziób statku, gdzie zajęła się nimi załoga. W końcu sam został przez nią skierowany na szalupę, aby opuścił tonący już statek. Zaprzeczył jednocześnie plotkom o nieprzygotowaniu załogi, jakie pojawiły się po zatonięciu Costii Concordii. – Bałagan, jaki panował na statku nie był spowodowany przez załogę, lecz był wynikiem paniki, jaka ogarnęła pasażerów. Załoga się uwijała, nieprawdą jest, że była bierna – zaprzeczył duchowny. Wyraził także wdzięczność mieszkańcom wyspy Giglio, ma której schronili się pasażerowie. Przyjęli rozbitków w kościele, w hotelach, dali im jedzenie i koce. – Powinniśmy mieszkańcom wyspy postawić pomnik – proponuje ks. Mallena.
Wciąż ma on klucz do sejfu i deklaruje, że jak tylko będzie miał do niego dostęp, zwróci załodze znajdujące się w nim przedmioty.
PAP/KAI/kab