W kraju rządzą islamiści, a społeczeństwo nie ufa rządowi.
Rok po obaleniu dyktatury Ben Alego oraz po niespodziewanym dojściu do władzy islamistycznej Partii Odrodzenia tunezyjskie społeczeństwo jest sfrustrowane rosnącym bezrobociem i nieufnie patrzy na poczynania rządu.
Zin el-Abidin Ben Ali uciekł do Arabii Saudyjskiej 14 stycznia 2011 roku. 23 października 2011 roku, w pierwszych wolnych wyborach, Tunezyjczycy wyłonili Radę Konstytucyjną, która otrzymała roczny mandat do napisania konstytucji i przygotowania kolejnych wyborów.
Pomimo rewolucyjnego entuzjazmu jedynie połowa obywateli zdecydowała się zarejestrować i oddać swój głos na jedną z dziesiątków partii politycznych.
Największym wygranym okazała się islamistyczna Parta Odrodzenia, która wraz z Kongresem na rzecz Republiki oraz Demokratycznym Forum na rzecz Pracy i Wolności stworzyła koalicję dysponującą 138 spośród 217 miejsc w Zgromadzeniu Konstytucyjnym.
Międzynarodowy ekspert, który zastrzegł sobie anonimowość, powiedział w rozmowie z PAP, że obecna sytuacja jest niebezpieczna. "Ponad połowa społeczeństwa nie jest reprezentowana przez żadną partię polityczną. Islamiści dostali mandat jedynie od 20 proc. tunezyjskiego elektoratu" - wskazał. Jego zdaniem, jeśli ci ludzie poczują, że nie ma się kto zająć ich interesami, "mogą szukać zrozumienia na ulicy".
W listopadzie 2011, kiedy nowo wybrani parlamentarzyści właśnie rozpoczynali pracę, kilka tysięcy przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, opozycyjnych partii politycznych oraz zwykłych obywateli zebrało się pod budynkiem parlamentu w siedzącym proteście przeciwko zbytniej koncentracji władzy w rękach trzech partii koalicyjnych. Był to wyraz obaw przed nową dyktaturą.
"Jestem tu, żeby patrzeć im na ręce. Może dopiero uczymy się demokracji, ale nasze doświadczenia pokazały, że władzy nie można ufać" - powiedział w rozmowie z PAP jeden z protestujących.
W grudniu 2011 Zgromadzenie Konstytucyjne wybrało głowę państwa - Monsifa Marzukiego, demokratę, obrońcę praw człowieka i lidera centrolewicowego Kongresu na rzecz Republiki. Wkrótce potem misję tworzenia rządu przejściowego otrzymał Hamadi Dżebali z Partii Odrodzenia.
W kilka miesięcy po wyborach opozycja jest bezwzględna w ocenie koalicjantów i rządu. Zarzuca im brak wizji i brak koncepcji pobudzenia gospodarki.
Jednak problemy ekonomiczne to nie jedyna bolączka koalicjantów. Intelektualiści i niezależni dziennikarze równie sceptycznie wypowiadają się na temat tego, co dzieje się na scenie politycznej.
Sana Ben Asur, profesor prawa na Uniwersytecie w Tunisie, wyraziła duże obawy co do ustroju, jaki chcą zaproponować Tunezji islamiści. "Przecież oni nie znają się na rządzeniu, nie mają odpowiednich zasobów. Chcą stworzyć państwo oparte na wartościach religijnych, a my chcemy Tunezji dla wszystkich, niezależnie od wyznawanej ideologii".
Ben Asur dodała, że islamiści chcą reformować wszystko. "A ja pytam, kto dał im do tego prawo. Zostali wybrani na rok, aby stworzyć konstytucję, prawo wyborcze i to wszystko, potem naród zdecyduje, czy chce kolejnych czterech lat z Partią Odrodzenia czy nie" - powiedziała w rozmowie z PAP.
Tunezja podzieliła się. Demokraci z Tunisu chcą państwa świeckiego, z uznaniem prawa każdego do wyznawania własnych wartości. Chcą wolności słowa, niezależnej prasy i nie godzą się na noszenie nikabu w szkołach. Jednak na południu wyborcy głosowali na islamistów i wierzą, że Partia Odrodzenia to ludzie uczciwi, bo takim nakazuje być islam.