Coraz więcej Amerykanów ma dość wojen i przywilejów dla wielkiego przemysłu. Także Republikanie.
04.01.2012 10:57 GOSC.PL
Zakończyły się pierwsze prezydenckie prawybory Partii Republikańskiej w USA. W stanie Iowa minimalną większością głosów kandydat wielkiego biznesu Mitt Romney pokonał zdecydowanego przeciwnika lobby gejowskiego Ricka Santorum. Obaj politycy zdobyli po ok. 25 proc. głosów wśród zwolenników Partii Republikańskiej i to przede wszystkim oni będą się liczyć w wyścigu o oficjalne poparcie całego ugrupowania w tegorocznych wyborach prezydenckich. Szczególnie interesujący jest jednak wynik trzeciego z kolei kandydata, Rona Paula, który uzyskał 22 proc. głosów.
Zasiadający w Izbie Reprezentantów polityk z Teksasu ma duże poparcie przede wszystkim w swoim rodzimym okręgu wyborczym, internecie i wśród „drobnych ciułaczy”, którzy stanowią gro donatorów jego kampanii. Jednak do tej pory trudno było powiedzieć o nim, że cieszy się masowym poparciem w całych Stanach. Gdy cztery lata temu ubiegał się o nominację Republikanów, zdobywał w kolejnych stanach z reguły mniej niż 5 proc. głosów. Teraz walczy na równi z głównymi potentatami swego stronnictwa.
Paul nie jest klasycznym republikaninem. Choć to zdecydowany prolifer i popiera niskie podatki, na tym kończy się jego podobieństwo do głównego nurtu amerykańskiej prawicy. Partia Busha i Reagana podchodzi do wolnego rynku dość wybiórczo: w teorii jest jak najbardziej za, w praktyce ograniczając swój leseferyzm do wielkiego biznesu, przemysłu i finansjery, wspierając ulgi podatkowe, subsydia i merkantylistyczną politykę celną. Paul to zdecydowany gospodarczy liberał: jest za równymi szansami na starcie dla wszystkich. Zarówno wielkich, jak i małych, którzy teraz, w dobie kryzysu, muszą cierpieć z powodu nieodpowiedzialnej polityki rządzących. Zarówno Demokratów, jak i Republikanów.
Republikanie zdominowani przez neokonserwatystów to także „partia wojny”. Interwencje w dalekich krajach, często, jak w Iraku, oparte na naciąganych przesłankach, nie rozwiązują konfliktów, a de facto je tworzą. Wprowadzony pod pretekstem obrony państwa przed terroryzmem „PATRIOT Act” doprowadził do ograniczenia swobód obywatelskich. Choć za prezydentury Baraka Obamy wycofano wojska z Iraku, jednocześnie Amerykanie przejmują od Polaków dowodzenie w prowincji Ghazni w Afganistanie. Ron Paul mówi stop: chce wycofania wojsk amerykańskich nie tylko z Afganistanu, ale także z innych baz wojskowych w dalekich rejonach świata.
Jego poglądy zdobywają coraz więcej zwolenników także wśród wspierających Partię Republikańską. Nie ufają Demokratom, jak na amerykańskie realia lewicowym gospodarczo i popierającym legalność aborcji czy legalizację związków homoseksualnych. Ale i nie ufają głównym politykom Partii Republikańskiej, którzy tak naprawdę niewiele różnią się od swoich konkurentów. W tej sytuacji 76-letni Ron Paul, obecny na scenie politycznej od dziesięcioleci, choć tak naprawdę zawsze pozostający outsiderem, jest dla nich realną alternatywą.
Nie wiem, czy ostatecznie otrzyma nominację Republikanów. Nie wiem, czy jego radykalizm nie będzie w ostatecznym rozrachunku zbyt niestrawny dla dużej części wyborców, którzy pozostaną w domu lub zagłosują na znanego im już Obamę. Nie wiem także, czy jego wycofywanie się z aktywnej polityki zagranicznej będzie w ostatecznym rozrachunku dobre dla Polski. Jednak duże poparcie dla Paula świadczy o tym, że Amerykanie szukają remedium na kryzys w innych, niż dotychczas stosowanych, rozwiązaniach. To oznacza, że nawet jeśli nominację uzyska któryś z jego konkurentów, także wyborców teksańskiego kongresmena będzie musiał brać pod uwagę.
Stefan Sękowski