Nie rozumiem przyczyn, dla których na uroczystości pogrzebowe Vaclava Havla nie wybrali się ani Bronisław Komorowski, ani Donald Tusk, ani minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Zaraz po śmierci Vaclava Havla mieliśmy w polskich mediach mnóstwo pięknych wspomnień o byłym prezydencie Czechosłowacji i Czech, wypowiadanych przez jego przyjaciół z dawnych, dysydenckich lat, dziennikarzy oraz publicystów specjalizujących się w sprawach naszych południowych sąsiadów, pisarzy, a także przedstawicieli najwyższych władz Rzeczypospolitej. Na uroczystości pogrzebowe do Pragi nie wybrali się jednak ani prezydent, ani premier RP, delegując marszałka Senatu Bogdana Borusewicza i Lecha Wałesę w podtrójnej roli byłej głowy państwa, byłego działacza opozycji antykomunistycznej i przywódcy „Solidarności”.
Nie wiem, jak odbiorą to Czesi, ale nie zdziwiłbym się, gdyby uznali zachowanie polskich władz za afront, zwłaszcza wobec ich wcześniejszych peanów ku czci Havla. W dodatku powody, dla których ani Komorowski, ani Tusk nie wybrali się do Pragi trudno uznać za poważne.
Kiedy na pogrzeb prezydenckiej pary Marii i Lecha Kaczyńskich nie dotarło do Krakowa 18 kwietnia ubiegłego roku wielu reprezentantów zaprzyjaźnionych z nami państw, nie byliśmy wobec nich zbyt wyrozumiali, chociaż chmura wulkanicznego pyłu znad Islandii nad Europą stanowiła z pewnością znacznie lepiej uzasadnione usprawiedliwienie niż chore gardło Komorowskiego i kłopoty Tuska w drodze powrotnej z Afganistanu. Ci, którym naprawdę zależało na oddaniu hołdu naszej tragicznie zmarłej prezydenckiej parze, zdołali jednak dotrzeć, pokonując wszelkie przeszkody, jak spektakularnie uczynił to prezydent Gruzji.
Nie rozumiem więc przyczyn, dla których na uroczystości pogrzebowe tak wysoko ponoć przez nich cenionego Vaclava Havla nie wybrali się ani Bronisław Komorowski, ani Donald Tusk, ani minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Jerzy Bukowski