Myślę, że Vaclav Havel był ostatnim idealistą w świecie współczesnej polityki.
18.12.2011 15:24 GOSC.PL
W mojej pamięci pozostanie przede wszystkim jako niezłomny świadek wartości moralnych w życiu publicznym, a nie skuteczny polityk, którym w gruncie rzeczy nigdy nie był. Jego biografia łączy wiele niezwykłych wątków: twórcy, dysydenta, polityka, którego głos był słuchany z uwagą na całym świecie. Przy tym wszystkim pozostał skromnym, bezpośrednim człowiekiem. Choć bywał przyjmowany w najważniejszych pałacach i rezydencjach, u siebie czuł się przede wszystkim w małej, drewnianej daczy w Hradeczku, która w czasach komunistycznych była najbardziej inwigilowanym obiektem w całej Republice.
Po raz pierwszy spotkałem go osobiście w grudniu 1989 r. kiedy w Pradze odbyło się spotkanie osób zaangażowanych w działalność Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. Havel od kilku dni był już prezydentem, ale przyszedł do Ośrodka Kultury Polskiej w Pradze w ciemnym swetrze, bez ochroniarzy w towarzystwie Mirka Jasińskiego, który w latach 80. koordynował współdziałania Polaków, Czechów i Słowaków ponad granicami. Podziękował wówczas Polakom za pomoc i solidarność. Miał nieco archaiczną w naszych czasach wizję pełnienia urzędu prezydenta, jako stałej rozmowy ze społeczeństwem i przekonywaniu innych o własnych racjach. Starał się być sobą, czy się to ludziom podobało, czy nie, wierny przesłaniu ze swojego wspaniałego eseju „Siła bezsilnych”, w którym przekonywał, że totalitarny ustrój obali nie siła, ale słowa prawdy, wypowiadane przez obywateli w ich życiu codziennym.
Uważał, że ludzi zawsze przekonają trafne argumenty i dlatego, jako prezydent, co tydzień nagrywał dla czeskiego radia w swojej rezydencji w Lanach rozważania na temat bieżących wydarzeń. W pierwszych tygodniach audycji pt. Hovory z Lan (Rozmowy z Lan) słuchało prawie całe społeczeństwo, później coraz mniej, aż w końcu trzeba ją było zdjąć z anteny. Ponieważ w czasach zniewolenia był bardzo odważny i sporo czasu spędził w więzieniach, po 1989 r. nie miał zaufania do osób, które kiedyś siedziały cicho, a teraz w pierwszym szeregu krzyczały o potrzebie radykalnej dekomunizacji. Z pewnością jednak nie docenił siły dawnych układów i powiązań, także agenturalnych, co spowodowało, że wobec nowych wyzwań często bywał bezradny. Wielkim dramatem jego prezydentury był rozpad Czechosłowacji, któremu nie potrafił zapobiec. Pragmatyczny Vaclav Klaus w Pradze oraz Vladimir Mecziar w Bratysławie, stawiający na narodowe egoizmy zdominowali scenę polityczną i parli do podziału federalnego państwa, które Havel chciał ratować.
Z okresu jego prezydentury nie zapomnę także pierwszego spotkania Havla z Janem Pawłem II. Miało to miejsce wiosną 1990 r. gdy papież przyjechał z wizytą do Czechosłowacji. Havel, który deklarował się jako agnostyk, a do niedawna jeszcze był więźniem politycznym, witał Ojca Świętego słowami: „Nie wiem, czy wiem co to jest cud. Mimo to ośmielam się powiedzieć, że jestem w tej chwili uczestnikiem cudu”. Te słowa pozostaną dla mnie symbolem przemian, jakie zaszły w Europie Środkowo-Wschodniej w 1989 r., które Jan Paweł II nazwał w jednym z dokumentów "Annus Mirabilis" (Rokiem Cudów). Havel miał wielu polskich przyjaciół. Bliska zażyłość łączyła go przede wszystkim z Adamem Michnikiem, Jackiem Kuroniem, Mirosławem Jasińskim czy Andrzejem Jagodzińskim, znakomitym tłumaczem jego dzieł na język polski. Spotkałem go tylko kilka razy w oficjalnych okolicznościach, mimo to sądzę, że nie byłby obrażony słowami: Żegnaj Vaszku.
Andrzej Grajewski