Międzynarodowi obserwatorzy z Centrum Cartera oświadczyli w sobotę, że wybory prezydenckie w Demokratycznej Republice Konga, które według wstępnych oficjalnych wyników, wygrał ustępujący prezydent Joseph Kabila, charakteryzowały się takimi nieprawidłowościami, że "brakuje im wiarygodności".
Obserwatorzy z Centrum Cartera (powołanego przez byłego prezydenta USA Jimmy'ego Cartera) wskazali, że w wielu obwodach wyborczych "informowano o zawyżonej frekwencji wyborczej sięgającej 99 a nawet 100 proc., co jest niemożliwe, przy czym wszystkie, lub prawie wszystkie głosy, miano oddać na Josepha Kabilę". Komunikat Centrum wymienia w tym kontekście położoną na południowym wschodzie kraju prowincję Katanga.
W innych obwodach taki sam wysoki procent głosów miał uzyskać rywal Kabili Etienne Tshisekedi. Zdaniem Centrum, podczas głosowania dochodziło do licznych malwersacji i fałszerstw.
Narodowa Komisja Wyborcza (Ceni) poinformowała w ub. piątek, że Kabila uzyskał 48,95 proc. głosów a Tshisekedi 32,33 proc.
Tshisekedi odrzucił te rezultaty jako sfałszowane i ogłosił się "prezydentem-elektem" Demokratycznej Republiki Konga.
Jak informuje AFP, w Demokratycznej Republice Konga, a zwłaszcza w stolicy - Kinszasie, utrzymuje się napięta sytuacja. W ulicznych starciach zwolenników obu polityków zginęły co najmniej 4 osoby. Według lokalnego radia Okapi, w Kinszasie zginęło 6 osób.
Natomiast zdaniem szefa policji gen. Charlesa Bisengimany, sytuacja "jest całkowicie pod kontrolą" a incydenty powodowane są przez "złodziei podpalaczy".