Jeśli te święta nie będą dla mnie modlitwą, musi mi wystarczyć „Kevin sam w domu”. Lub, jak w tym roku, „Kevin sam w Nowym Jorku”. Zawsze jest przecież jakiś wybór.
09.12.2011 11:28 GOSC.PL
Włączyłem telewizor. „Te święta zaczynają się w supermarketach zbyt wcześnie, już pod koniec listopada. Nie ma czasu na to, by się porządnie przygotować!” – usłyszałem znajomy głos. Patrzę i oczom nie wierzę: Magdalena Środa. Uszczypnąłem się, przetarłem oczy ze zdumienia. Czyżby jakieś duchowe przebudzenie? Pani profesor wypiła jednak łyk kawy i sprostowała: „Chodzi mi oczywiście o wymiar kulturalny, a nie religijny”.
A więc wszystko w normie.
Po odłożeniu na półkę pilota zrodziła się we mnie (to naprawdę rzadkie!) refleksja natury ogólnej: Po jakiego grzyba świętować coś, w co się kompletnie nie wierzy?
Przyjmuję setki argumentów natury społecznej, o tym że zwyczaj, tradycja, historia i rodzina, ale przyznam, że trudno byłoby mi zasiadać z rodzinką do stołu w dniu, w którym władcę niebios Zeusa niemiłosiernie rozbolała głowa i z pomocą kowala – Hefajstosa rozłupał sobie czaszkę, z której wyskoczyła Atena. Mitologia nie jest wystarczającym powodem, by zasiadać do wieczerzy. Kpię? Nie. Dziękuję za łaskę wiary.
Boże Narodzenie świętują nawet niewierzący. To skomplikowana konstrukcja: „Kochani, świętujemy dziś dzień narodzin Boga, którego właściwie… nie ma”. A ponieważ Go nie ma, a natura nie znosi próżni, muszą nam wystarczyć pastorałki, karp (gdyby dożył do północy, na pewno by coś zagadał!) i sianko po obrusem. – Mamooo, a dlaczego właśnie sianko? – Bo… Bo, bo tak ładnie pachnie!
Marcin Jakimowicz