Frekwencja na Marszu Niepodległości i Solidarności będzie sprawdzianem zasięgu rządu dusz Jarosława Kaczyńskiego.
05.12.2011 15:34 GOSC.PL
Ilość osób, które wzięły udział w Marszu Niepodległości 11 listopada, przerosła wszelkie oczekiwania. Cokolwiek by mówić o organizatorach imprezy, skrzyknięcie co najmniej kilkunastu tysięcy osób do stolicy na manifestację jest w Polsce nie lada wyczynem. Na Marszu pojawili się nie tylko członkowie i sympatycy Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego – przede wszystkim byli to ludzie, którzy chcieli obchodzić polskie święto narodowe. Nie afiliowani przy żadnej partii.
Nic dziwnego, że politycy prawicy chcą uszczknąć z sukcesu coś dla siebie. Stąd nie zaskoczył mnie pomysł Jarosława Kaczyńskiego, by 13 grudnia, w 30. rocznicę stanu wojennego zorganizować Marsz Niepodległości i Solidarności, choć prawdę mówiąc spodziewałem się po prezesie Prawa i Sprawiedliwości większej oryginalności. W połowie miesiąca chcą powtórzyć wyczyn narodowców lub wręcz ich przelicytować. Pomóc ma w tym niemal bliźniacza lista członków komitetu honorowego, na czele którego ma stać lider PiS.
Siły oryginalnego Marszu Niepodległości poszukuje się w różnych źródłach: sprawności organizacyjnej MW i ONR, apartyjnym charakterze imprezy, wreszcie antygazetowyborczej przekorze części środowisk opiniotwórczych. Wiele wyjaśnić może przebieg MNiS. Jeśli okaże się sukcesem, można będzie wyciągnąć z tego wniosek, że obie grupy „maszerujących” się w pewnej mierze pokrywają (choć organizatorzy MN odcinają się od inicjatywy PiS), że można nadal na niej budować własne środowisko i popierającą siebie grupę wyborców. Gorzej, jeśli okaże się, że ten marsz mało kogo, prócz członków Prawa i Sprawiedliwości i dziennikarzy, interesuje. Może to być dowód na to, że podzielający antykomunistyczny, konserwatywny i narodowy światopogląd Polacy popierają PiS tylko jako „mniejsze zło”, ponieważ ich prawdziwej politycznej ojczyzny na partyjnej mapie po prostu nie ma. I że głosować, to oni na partię Kaczyńskiego w ostateczności mogą, ale świętować, bądź uczcić smutną rocznicę wolą we własnym, niepartyjnym gronie. Takich „wyborców z rozsądku” łatwo utracić, nawet jeśli w oczach drobnej grupki innych bywalców Krakowskiego Przedmieścia nadal jest się „zbawcą Polski”.
Stefan Sękowski