Wspomnienie o Billu Dohertym

W grudniu 1980 r. spędziłem kilka godzin na rozmowie z Mikem Hammerem, przedstawicielem Amerykańskiego Instytutu Rozwoju Wolnych Związków Zawodowych (AIFLD) w Salwadorze. AIFLD, jako zagraniczna gałąź AFL-CIO (największej centrali związkowej w USA), usiłował wnieść choć trochę sensu do spolaryzowanej polityki w Salwadorze – kraju, który rozłazi się w szwach. Kilka tygodni po naszym spotkaniu ta brutalna polaryzacja kosztowała Mike’a życie.

Kiedy Hammer i jego dwóch kolegów z AIFLD zostali zamordowani w Salwadorze, napisałem o nich esej-wspomnienie w „Seattle Weekly”, chwaląc ich jako męczenników przyzwoitości i demokracji. Takie były realia polityczne tamtych czasów, że ów hołd dla trzech dobrych ludzi ściągnął na moją głowę gromy ze strony lewicy regionu Seattle, reprezentowanej przez Komitet Solidarności z Narodem Salwadoru (CISPES). Trzydzieści lat później, gdy opublikowano archiwum Mitrochina – wielki zbiór tajnych dokumentów KGB – wyszło na jaw, że CISPES był przyczółkiem interesów komunistycznych w Ameryce Łacińskiej stworzonym przez KGB – radzieckie służby specjalne. Mimo to wspomnienie tego sporu nie sprawia mi przyjemności, kiedy cofam się myślą do tamtych wydarzeń. Najchętniej mam w pamięci to, że owo wspomnienie mojego autorstwa zostało przedrukowane w biuletynie AIFLD, co stało się okazją do poznania Williama Charlesa Doherty’ego Jr., który zmarł 28 sierpnia tego roku.

Bill Doherty był jedną z wielkich postaci wśród świeckich katolików w Ameryce XX-go wieku. Był to człowiek o posturze niedźwiedzia, który za czasów swoich studiów na Uniwersytecie Katolickim był liniowym defensywy. Całe swoje życie zawodowe poświęcił krzewieniu idei związkowości, rozumianej jako narzędzie budowania demokracji (a przez to wprowadzania pokoju) w Ameryce Łacińskiej. Wierzył, że wolne związki zawodowe są zasadniczym elementem społeczeństwa obywatelskiego, warunkiem do zaistnienia demokracji. Poprzez pomoc w budowaniu tego rodzaju robotniczych stowarzyszeń, Bill i jego koledzy z AIFLD dawali biednym nie tylko narzędzia wspierające wychodzenie z nędzy; stwarzali też szansę zaistnienia demokracji tam, gdzie nigdy wcześniej nie miała możliwości zapuścić korzeni.

Kiedy zaprosiłem Billa Doherty’ego z wykładem do Seattle, poznałem ważne aspekty jego wyjątkowej osobowości. Pierwsze pytanie, jakie zadał po przyjeździe, brzmiało: „Gdzie mogę pójść jutro rano na Mszę św.?”. Bill codziennie przystępował do Komunii św. Przygotowywał się do walki politycznej przez modlitwę i sakramenty, a jego głęboka wiara zasilana była w sferze intelektualnej wiernością katolickiej nauce społecznej.

Inną charakterystyczną jego cechą była pogarda dla dziecinnego leftyzmu CISPES oraz ludzi będących pod wpływem idei komunistycznych. Traktował ich lekceważąco i naśmiewał się z nich z upodobaniem. Walcząc z komunistami o kontrolę nad związkami zawodowymi na zachodniej półkuli, Bill Doherty nie był skłonny brać za dobrą monetę byle nonsensu wypowiadanego przez radykałów z rejonu Zatoki Puget, protoplastów ruchu grunge i globalizacji w stylu Starbucks. Próbowali nazywać go narzędziem klasy posiadaczy. W odpowiedzi wołał: „Jak śmiecie nazywać mnie oligarchą?”.

Bill Doherty stosował równouprawnienie przy zwalczaniu tyranii: był jej przeciwnikiem niezależnie od tego, czy była to tyrania komunizmu zagrażająca Salwadorowi i Nikaragui, czy też prawicowa tyrania zaprowadzona w Chile, Argentynie i Paragwaju. Zwalczał je wszystkie i lubił tę walkę. Nigdy nie darzył nienawiścią rynków, chciał jedynie, by funkcjonowały uczciwie w stosunku do każdego. Nie wierzył w walkę klas. Wierzył natomiast w budowanie infrastruktury wolności. Cieszył się, gdy Jan Paweł II atakował komunizm w Środkowej i Wschodniej Europie, ale również pracował nad tym, by nadać organizacyjne ramy demokratycznej rewolucji, którą Jan Paweł II obudził w Chile za rządów Augusto Pinocheta.

Jak inni świeccy liderzy katoliccy z jego pokolenia, Bill Doherty był politycznym liberałem przekonanym o sensie jak najszerszego uczestniczenia w rządzeniu; był ekonomicznym pragmatykiem, chcącym otworzyć sieci produktywności i wymiany dla wszystkich; był chrześcijańskim radykałem, który wierzył, że ewangelia jest prawdą świata. Z głupoty (choć można to też nazwać dużo gorzej) wielu katolickich działaczy i dziennikarzy w Ameryce Centralnej pomstowało na niego w latach ’80. Ale nigdy nie stracił wiary i życzliwie witał konwertytów ruchu prodemokratycznego. Był wielkim człowiekiem w każdym znaczeniu tego słowa, a serce miał największe.

Teraz spoczywa w objęciach boskiej solidarności.

George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie

Tłumaczenie: Magdalena Drzymała

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

George Weigel