Kisiel nie otrzymałby Nagrody Kisiela. Miałby też problem z innymi wyróżnieniami.
20.11.2011 14:00 GOSC.PL
W roku, w którym przypada 100. rocznica jego urodzin, Stefan Kisielewski otrzymał zabawny prezent od kapituły Nagrody swojego Pseudonimu. Oto szacowne grono obradujące pod patronatem tygodnika „Wprost” przyznało nagrodę minister rozwoju regionalnego Elżbiecie Bieńkowskiej, publicystce Janinie Paradowskiej i aktorce Krystynie Jandzie.
Nie ma się co oszukiwać – Nagroda Kisiela już dawno przestała być przyznawana ludziom, którzy realizują ideały przyświecające działalności autora „Cieni w pieczarze”. Nie chodzi tu o zbieżność poglądów: już laury przyznawane przez samego felietonistę nie trafiały tylko do osób, które mówiły to samo, co on. Wiele z nich było zresztą dość kontrowersyjnych. Jednak ten rodzaj kontrowersyjności pasował do sposobu bycia Kisiela.
W przypadku pań Bieńkowskiej, Paradowskiej i Jandy jest inaczej. Pani minister to nie Mieczysław Wilczek, który torując nomenklaturze drogę do uwłaszczenia przy okazji wyswobodził przedsiębiorczość Polaków. Paradowska to ani Stefan Bratkowski, ani Piotr Wierzbicki sprzed antyradiomaryjnej i antypisowskiej histerii. Jedyna osoba, która słusznie dostała Nagrodę Kisiela, to Krystyna Janda. Nie tylko z powodu swej działalności biznesowej, ale także dzięki próbie reaktywacji Klubu Czynnego Nonsensu, którego założenie postulował w swoich felietonach Stefan Kisielewski. – Członkowie Klubu dokonywać winni przynajmniej raz w miesiącu (…) czynów niewątpliwie heroicznych, wymagających dużego samozaparcia i przywiązania do sprawy – pisał w „Tygodniku Powszechnym” w 1951 roku. Słowa te jak ulał pasują do polskiej aktorki, która w ramach bohaterskiej walki przeciwko zamykaniu ust ks. Adamowi Bonieckiemu przez katolicki zakon zagroziła odejściem z kościoła ewangelickiego.
Nagroda Kisiela służy obecnie tylko i wyłącznie umizgom wobec własnych kumpli i kumpel oraz podlizywaniu się władzy. W tym roku była mało postępowa jak na rok, w którym do sejmu wszedł Ruch Palikota; nie zachowano bowiem parytetu płci, mężczyźni nie dostali nawet marnych 30 proc. na liście. Złośliwi twierdzą, że w przyszłym roku nagrodę winni otrzymać: Janusz Palikot jako przedsiębiorca, Wanda Nowicka jako publicystka i Anna Grodzka jako polityk. Wówczas nikt nie mógłby oskarżyć kapituły o nierówne traktowanie którejkolwiek z płci.
Na tym mógłbym zakończyć ten komentarz i zyskać poklask u prawicowców, których boli upadek Nagrody Kisiela. Ale nie będzie tak miło, bowiem problem jest szerszy: listy osób uhonorowanych różnymi nagrodami „imienia” coraz rzadziej odpowiadają ideałom patronów tych laurów. Jeśli chciałbym określić to, co z kisielowatości szczególnie warto dziś pielęgnować, to wymieniłbym nie tyle specyficzne połączenie konserwatyzmu z liberalizmem (choć także ono jest godne naśladowania), ale przede wszystkim umiejętność chodzenia własnymi ścieżkami i występowania także wbrew stanowisku własnego środowiska. To nikt inny, jak właśnie Stefan Kisielewski, potrafił pod koniec swego życia zerwać współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym”, z którym współpracował przez kilkadziesiąt lat i związać się z postkomunistycznym bądź co bądź „Wprostem”, wbrew przyjaciołom poprzeć Lecha Wałęsę przeciwko swemu koledze Tadeuszowi Mazowieckiemu i zamiast współtworzyć Unię Demokratyczną, wspomóc Unię Polityki Realnej. Były to kroki dyskusyjne, kontrowersyjne – ale samodzielne.
Tymczasem kapituły nagród imienia różnych nonkonformistów przyznają je zazwyczaj ludziom, z którymi się zgadzają. Nie kwestionując wartości dzieł laureatów nagrody im. Józefa Mackiewicza stwierdzę, iż nie bez podstaw nazywana jest ona przez niektórych „prawicową nagrodą Nike”. Dlatego też szczególnie cieszy mnie tegoroczne wyróżnienie książki „Wieczny Grunwald” Szczepana Twardocha, którego wyraziste poglądy nie pozwalają uczynić z niego sztandarowego pisarza prawicy, ani tym bardziej lewicy. Bardziej niż zwycięstwo Wojciecha Wencla, który choć tworzy wiersze piękne i przejmujące, to jednak wyraźnie płynie z jednym z dwóch głównych nurtów, występujących w Polsce. Co zaś do Złotej Ryby, przyznawanej dla uczczenia pamięci Macieja Rybińskiego, to chciałbym się zapytać: dlaczego zamiast powtórnego doceniania błyskotliwego, choć monotematycznego felietonisty Krzysztofa Feusette, nie można było przyznać choćby wyróżnienia jakiemuś młodemu, lewicowemu blogerowi?
Fajnie jest płynąć pod prąd, a jeszcze fajniej jest płynąć pod prąd jeszcze bardziej. Dumnie kroczyć samotnymi, gruntownie wydeptanymi przez innych koleinami. Nonkonformizm smakuje najlepiej w towarzystwie przyjaciół, z którymi się człowiek zgadza. W towarzystwie takich samych nonkonformistów.
Stefan Sękowski