„Fakty i Mity” to pismo mistyczne. Jest w nim nadprzyrodzona nienawiść.
14.11.2011 15:21 GOSC.PL
Z „Faktami i Mitami” zetknąłem się krótko po tym, jak zaczęło się to pismo ukazywać. Studiowałem wtedy w Lublinie. Ujrzałem w kiosku z prasą okładkę z logo FiM, a na niej zdjęcie dużego budynku i napis (cytuję z pamięci): „Taki pałac buduje sobie proboszcz w Lublinie”. Miałem ten „pałac” za plecami, wiedziałem więc, że to budowa domu księży emerytów na minimum kilkadziesiąt osób, a nie żadna plebania, jak twierdził autor tekstu. Oburzyła mnie taka manipulacja. Nie przypuszczałem wtedy, że to zaledwie drobne kłamstewko w obliczu wyczynów, jakich to pismo będzie dokonywać.
Wiele razy słyszałem potem o skandalicznych kłamstwach i pomówieniach rzucanych z łamów tego czasopisma. Jak to działa, miałem okazję przekonać się osobiście, gdy dwukrotnie stałem się obiektem zainteresowania tego tygodnika. Za pierwszym razem napisał o mnie Roman Kotliński, naczelny FiM (były ksiądz, a teraz poseł od Palikota). Zacytował wtedy fragment zdania z mojego felietonu. Urwał w połowie, bo cytowanie do końca dałoby efekt odwrotny od zamierzonego. Nie wyszłoby wtedy że nawołuję do eksterminacji zwierząt, a Kotlińskiemu chodziło przecież o to, żeby wyszło. Jakiś czas później, w artykule o wdzięcznym tytule „Bydlak” (to o mnie) zastępca redaktora naczelnego FiM napisał coś w podobnym duchu.
Plugawy język i notoryczne kłamstwa w tym „tygodniku nieklerykalnym” były już wtedy dla mnie czymś oczywistym, więc teksty te nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Zaskoczyły mnie jednak fale nienawiści, jakie wylały się na mnie po każdym z tych tekstów. Dostałem wtedy mnóstwo maili od czytelników FiM z życzeniami śmierci w męczarniach, najchętniej z głową urwaną przez ciągnący mnie na linie samochód. Powtarzały się tam absolutnie obrzydliwe sformułowania, łączone z cytatami z FiM, a – jak wynikało z kontekstu – moją główną „winą” było to, że jestem „katolskim sługusem”. A wszystko to było okraszone wezwaniami mnie do tolerancji i szacunku.
Uświadomiłem sobie wówczas, jak wierzących czytelników ma to pismo – wierzących, że prawdą jest to, co się tam pisze. Zero krytycyzmu, zadziwiająca łatwość w uleganiu zawartej tam argumentacji i mistyczna wręcz nienawiść. To ostatnie chcę podkreślić: tak, mistyczna, bo bez uwzględnienia czynników nadprzyrodzonych trudno wyjaśnić, skąd u zwykłych przecież ludzi aż takie zaangażowanie w destrukcyjne zachowania.
To nie przyszło z powietrza. Jakąś lokalizację prawdziwych źródeł ciemności w FiM ułatwia dzisiejsza „Rzeczpospolita”. Czytamy w niej o wciąż trwających, silnych związkach mordercy bł. Jerzego Popiełuszki Grzegorza Piotrowskiego z redakcją FiM (przeczytaj informację Co teraz robi morderca ks. Popiełuszki?).
Trudno sobie wyobrazić coś bardziej odrażającego. Sprawcy jednej z najgłośniejszych zbrodni w historii narodu pozwala się wpływać na opinię tegoż narodu z łamów prasy! Gdybyż Piotrowski pisał chociaż o hodowli ogórków, ale on – jak się dowiadujemy – judzi przeciwko duchowieństwu, a nawet pisze o… śledztwie IPN w sprawie zamordowania ks. Popiełuszki!
Świadomy chrześcijanin wie, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Wie też, że miejsce, z którego wyprosi się Chrystusa, nie pozostaje puste. Wie wreszcie, że ludzkie zachowania mają ścisły związek z tym, komu kto służy.
Wiadomość o Piotrowskim jest ważna. Być może taka wiedza stałym czytelnikom FiM nie pomoże, ale może ostrzec nieświadomych, którzy w naiwności swojej chcieliby sięgnąć po to pismo jako źródło rzetelnej wiedzy. Lepiej tego nie robić, bo czytanie takich rzeczy to wpuszczanie trucizny do mózgu. A co gorsza do duszy.
Franciszek Kucharczak