Nowy numer 13/2024 Archiwum

Europejska "wojna secesyjna".

Niemcom bliżej do Polski niż do Francji.

Mimo serdecznych uścisków między Emmanuelem Macronem i Angela Merkel, Francji i Niemcom nie jest wcale do siebie tak blisko. Tymczasem w dosyć napiętej sytuacji między Warszawą a Berlinem, Niemcom wcale nie jest tak daleko do Polski. Mimo chłodu ze strony polskich władz, z otoczenia niemieckiej kanclerz nie pojawił się naprawdę poważny atak na nasz kraj. Nawet jeśli kanclerzem zostanie Martin Schulz, to kiedy naprawdę będzie mu zależało na niemieckim interesie, wyciszy krytykę pod adresem Polski.

To, że Unia Europejska jest dzisiaj bardzo podzielona, nikt już nie ma wątpliwości. Oczywisty wydaje się nam podział wschód-zachód, między starą a nową Europą. To ta linia podziału miałaby oddzielać Europę pierwszej i drugiej prędkości. Ale nie mniej ważny, może nawet istotniejszy, jest inny podział w Unii. Podział, który przywodzi nam na myśl konflikt w Stanach Zjednoczonych sprzed pół 150 lat. Chodzi o konflikt północ-południe, który doprowadził do wojny secesyjnej. Bo granica dawnego Imperium Rzymskiego stanowi dzisiaj linię podziału w najważniejszych konfliktach politycznych w Europie.

Po pierwsze, kryzys strefy euro. To kraje południa zostały nim najbardziej dotknięte. Hiszpania, Portugalia, Włochy czy Grecja sporo zbiedniały i zadłużyły się po uszy. Ale problem niskiego wzrostu gospodarczego i wysokiego zadłużenia dotyczy też Francji czy Belgii. Za to poważny wzrost gospodarczy notuje od pewnego czasu gospodarka niemiecka, a przy okazji holenderska, austriacka, czeska, litewska czy polska. Kryzys finansowy unaocznił różnice między gospodarkami południa i północy Europy, i te drugie lepiej sobie poradziły.

Ale różnica zdań nie dotyczy dzisiaj tylko kwestii kryzysu strefy euro. Poważne rozbieżności występują w kwestii muzułmanów w Europie. W Holandii urzędujący premier wygrał wybory na fali niechęci do Turków. W Austrii, Szwecji, Danii i Finlandii w sondażach brylują partie głoszące hasła antyislamskie, a ich program przejmują partie głównego nurtu. Grupa Wyszehradzka stanowczo sprzeciwia się przyjmowaniu muzułmańskich imigrantów. Nawet w Niemczech, na fali rosnącej popularności Alternatywy dla Niemiec, rząd stara się odchodzić od polityki „Refugees Welcome”.

Tymczasem we Francji wygrał kandydat entuzjastycznie nastawiony wobec imigracji ze wschodu. Sam Paryż jeszcze niedawno nawoływał do pogłębienia współpracy z krajami południowego brzegu Morza Śródziemnego, w większości muzułmańskimi, która z pewnością ułatwiłaby migracje do Europy z tamtego regionu. A Grecy i Włosi mocno naciskają na przymusową relokację imigrantów w Europie, słabo radząc sobie z ochroną europejskich granic przed migracjami.

Kraje południa Europy widzą rozwiązanie swoich problemów w uczynieniu ich problemami europejskimi. Niemcy miałyby w ten sposób wziąć na siebie odpowiedzialność za np. włoskie długi a Polska np. za imigrantów z Grecji. Dlatego właśnie Niemcom jest bliżej do Polski. Obu naszym krajom opłaca się wspólny europejski rynek, ale już nie wspólne europejskie państwo. Więc jeśli Niemcy ostatecznie sprzeciwią się uczynieniu z Unii Europejskiej państwa federalnego, z europejskimi obligacjami, europejskimi podatkami i europejską relokacją imigrantów, powinni mieć w Polsce mocnego sojusznika.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Bartosz Bartczak

Redaktor serwisu gosc.pl

Ekonomista, doktorant na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach specjalizujący się w tematyce historii gospodarczej i polityki ekonomicznej państwa. Współpracował z Instytutem Globalizacji i portalem fronda.pl. Zaangażowany w działalność międzynarodową, szczególnie w obszarze integracji europejskiej i współpracy z krajami Europy Wschodniej. Zainteresowania: ekonomia, stosunki międzynarodowe, fantastyka naukowa, podróże. Jego obszar specjalizacji to gospodarka, Unia Europejska, stosunki międzynarodowe.

Kontakt:
bartosz.bartczak@gosc.pl
Więcej artykułów Bartosza Bartczaka