Obsypany nagrodami musical „1989” miał swoją premierę w teatrze telewizji. O godzinie 20, na żywo z Krakowa, z debatą między dwiema częściami. Słowem – godnie, tak jak powinny być prezentowane wydarzenia teatralne. Spektakl grany od dwóch lat zdążył obrosnąć już legendą, dobrze więc, że mogła go zobaczyć cała Polska, na tydzień przed 35. rocznicą wyborów z 4 czerwca.
Pomysł chwalą wszyscy. Wreszcie mamy opowieść o najnowszej historii – od narodzin Solidarności po tytułowy i symboliczny rok 1989 – podaną tak, by porywała. Dotąd bowiem nasz produkt eksportowy nie zaistniał – tak jak na to zasługuje – w kinie i teatrze, w kulturze masowej. Chyba najbardziej udany był film „80 milionów” Waldemara Krzystka, zaś w większości pozostałych produkcji trudno było doszukać się mocy pozytywnego przesłania. Z upływem lat coraz trudniej, bo też twórcom nie udawało się znaleźć właściwego języka, bez patosu czy ironii, który trafiłby do milenialsów, którzy Solidarności nie pamiętają. Krakowsko-gdański spektakl Katarzyny Szyngiery pokazał, że takim językiem może być rap, co zresztą sprawdziło się już w przypadku słynnego „Hamiltona”, musicalu opowiadającego w podobnej konwencji historię Stanów Zjednoczonych, który święci tryumfy na Broadwayu.
„1989” ma to, co w musicalu najważniejsze – chwytliwe melodie i świetną choreografię. Rap nadał mu tempo i prostotę, co dla pokolenia urodzonego w III RP było zapewne warunkiem, by w tę opowieść wejść z odpowiednimi emocjami. Spektakl ma też mocne piętno czasu, w którym powstał – jest bardzo kobiecy, najważniejszymi postaciami są tu żony i dziewczyny liderów Solidarności. No i grany w 2023 roku stał się manifestem politycznym. Podczas marszu 4 czerwca wzywającego do zmiany władzy skandowano chwytliwe rymy pochodzące z musicalu: „Kiedy zapytają, co robi ten tłum, odpowiemy całą zgrają: ten tłum robi bum”.
Czy zatem „1989” stał się wydarzeniem artystycznym budującym nasz pozytywny mit? I tak, i nie. Historia na scenie co prawda kończy się, gdy wygrywaliśmy dzięki temu, że byliśmy razem, ale spektakl odbieramy teraz, gdy jesteśmy już bardzo podzieleni. I on też w tym podziale funkcjonuje. Tu i teraz jest wykorzystywany tak, jak rocznica 4 czerwca, w ostrej politycznej konfrontacji, a pierwowzory bohaterów spektaklu wciąż aktywnie walczą na froncie naszej wojny domowej. Nie jest więc łatwo oddzielić gorącą rzeczywistość konfliktu od pozytywnego mitu, którego przesłanie było jasne: „Nigdy jedni przeciw drugim”. Chociaż… może mity właśnie po to są, by przypominać, jak daleko odeszliśmy od własnych ideałów.
Piotr Legutko
dziennikarz, publicysta, wykładowca, absolwent filologii polskiej UJ. Kierował redakcjami „Czasu Krakowskiego”, „Dziennika Polskiego”, „Nowego Państwa” i „Rzeczy Wspólnych”, a także krakowskim oddziałem TVP i kanałem TVP Historia. Z „Gościem Niedzielnym” związany od początku XXI wieku. Opublikował m.in. „O dorastaniu czyli kod buntu”, „Jad medialny”, „Sztuka debaty”, „Jedyne takie muzeum”, książkowe wywiady z Janem Polkowskim i prof. Andrzejem Nowakiem oraz „Mity IV władzy” i „Gra w media” (wspólnie z Dobrosławem Rodziewiczem). Wykładowca UP JP II oraz Akademii Ignatianum.