Przyszłość Libii bez Kaddafiego jest tak niejasna, jak okoliczności zabicia dyktatora.
Świat bez Kaddafiego będzie lepszy. Duża część zachodnich polityków i komentatorów jak mantrę powtarza tę dość infantylną formułkę. Przekonanie, że to, co teraz rodzi się w Libii, na pewno stanie się demokracją, jest wyrazem albo ignorancji, albo kiepskiego humoru. Kilka lat temu, gdy stracono Saddama Husajna, świat też miał stać się lepszy, a Irak imponować skutecznością „przeszczepu demokracji”. Zamiast tego rozpoczęła się krwawa wojna domowa, która na kilka lat pogrążyła ten kraj w chaosie. Sytuacja w Libii jest wprawdzie nieco inna niż w Iraku: przede wszystkim tu rewolucja miała charakter oddolny, a wojska NATO wsparły rebeliantów później, na ich prośbę, podczas gdy do Iraku misjonarze demokracji z Zachodu wkroczyli bez pytania zainteresowanych, podając zresztą nieprawdziwe dane o przyczynie wojny (szukanie broni masowego rażenia, której do dziś nie znaleziono). Jest za to szereg problemów, wynikających ze struktury społecznej, które już na starcie stawiają pod znakiem zapytania kierunek, w jakim będzie zmierzać nowa Libia. Do tego dochodzą niejasne okoliczności śmierci Kaddafiego. Jeśli potwierdzi się wersja o zamordowaniu schwytanego dyktatora przez rozwścieczonych rebeliantów, będzie to mało obiecującym mitem założycielskim młodej demokracji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina