A.M. Jopek: Japończycy genialnie grają oberka

W połowie października premierę miały trzy nowe płyty Anny Marii Jopek nagrane w międzynarodowym składzie. W rozmowie z PAP wokalistka opowiada m.in o współpracy z artystami z Japonii, którzy genialnie grają oberka, a na jednym z koncertów zagrali polską muzykę ludową.

Agata Żurawska: Po trzech latach nieobecności na polskiej scenie powraca pani od razu z trzema nowymi albumami. Co działo się u pani przez ten czas?

Anna Maria Jopek: - Koncertowałam. W samej Japonii byliśmy sześciokrotnie, parę dni temu wróciłam z Rio de Janeiro. W Brazylii miałam szczęście i zaszczyt wystąpić z Ivanem Linsem, legendą piosenki. Sporo nagrywałam dla przyjaciół, w różnych miejscach świata. Poznawałam tam ludzi. W Polsce byłam gościem tak wspaniałych artystów, jak Bobby McFerrin, Youssou N'Dour czy Dominic Miller. Otwieraliśmy poznański stadion przed Stingiem. Mnóstwo się działo.

Czemu aż trzy nowe płyty?

- Właśnie z tej intensywności doznań ostatnich lat. Każda z nich opowiada inną historię. Ograniczenie się do jednej z nich, nie powiedziałoby całej prawdy o tym, czym naprawdę się zajmowałam.

Jaka historia kryje się więc za płytą "Polanna"?

A.M.J.: - To odwołanie do tematów z mojego dzieciństwa. Do istoty "polskiej duszy" w muzyce: od Wacława z Szamotuł po Karola Szymanowskiego. Spojrzeliśmy w nieortodoksyjny sposób na tematy klasyczne, ale i ludowe, czy partyzanckie. Niezwykła jest obsada zespołu, który tworzył ze mną ten projekt. Od polskich filharmoników po muzyków folkowych, a wśród gości zagranicznych znaleźli się m.in. Gil Goldstein, który grał na akordeonie i współprodukował album oraz wielki pianista z Kuby - Gonzalo Rubalcaba. W przestrzeni wydawałoby się tak odległych muzycznych światów udało nam się wypracować wspólną opowieść i przemówić jednym głosem.

PAP: - Ciekawa jest też historia powstawania albumu "Haiku", którą stworzyła Pani z japońskim pianistą Makato Ozone. Czy to prawda, że nagraliście cały materiał w ciągu zaledwie jednej sesji?

A.M.J.: - Rzeczywiście ta płyta powstała w cztery godziny "żywego" nagrania. Z Makoto Ozone współpracowałam swego czasu przy jego projekcie inspirowanym muzyką Fryderyka Chopina. To zachęciło nas do pracy nad czymś, co zderzy się na krawędzi polskiej i japońskiej kultury. Zaprosiliśmy do nas Tomohiro Fukuharę, wirtuoza fletu bambusowego z teatru Kabuki oraz muzyków z mojego zespołu. W takim małym składzie zaczęliśmy grać trasę po Polsce. Mój mąż, Marcin Kydryński, podczas jednego z koncertów zdecydował, ze powinniśmy nagrać płytę. I tak się stało. Mieliśmy tylko jeden dzień wolny, aby nagrać materiał. Wpadliśmy do studia i dalej nastąpiła magia. To jak wszyscy potrafili się skoncentrować, to jak się rozumieliśmy było niesamowite. Nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego.

Ale nie była pani wtedy do końca zadowolona z efektu...

- Kiedy moi Japończycy już wyjechali, posłuchałam tych nagrań i pomyślałam, że mogłam lepiej zaśpiewać. Fizyczne zmęczenie trasą i ciągłymi podróżami dało się wyczuć w moim głosie. Dlatego postanowiłam, że wejdę do studia jeszcze raz i ponownie nagram swoje wokale. Świeżym, wyrezonowanym, wyspanym głosem zaśpiewałam wszystko od nowa. Gdy wróciłam do domu i odsłuchałam ich dostałam okropnej migreny. Zrozumiałam, że nie wolno było mi zmieniać tamtych starych wokali, że ten umęczony głos był prawdziwy. Musiałam odwołać ten ruch i przywrócić tej płycie jej oryginalny kształt.

Jest pani perfekcjonistką?

- Każdy z nas nieustająco stara się rozwijać i stawać coraz lepszym. Stąd ta moja próba ulepszenia nagrania. Ostatecznie zwyciężyła prawda. To była kolejna lekcja dla mnie samej. W muzyce liczę się nie ja i nie moje ego, a to, co udaje się wypracować z innymi.

Ostatnia płyta z tryptyku to "Sobremesa", czyli po portugalsku "deser".

- Jest to płyta jasna, tętniąca życiem Lizbony. Miasta, które skupia w sobie tyle kultur. Tam spotykają się Angola z Mozambikiem, hinduskie brzmienia z Goa z morną z Zielonego Przylądka, Brazylijska bossa z tradycją fado. Wszystko to znajduje się na tej płycie, ponieważ udało mi się zaprosić na nią najwybitniejszych przedstawicieli tych gatunków. Jest ze mną świetlana Sara Tavares, jest Ivan Lins, jest Książę Fado - Camane, jest charyzmatyczny Tito Paris z Cabo Verde, legendarny bard Paulo de Carvalho. Niebywałe spotkania.

Czy można już mówić, że polska muzyka jest elementem tzw. "muzyki świata"?

- Oczywiście! Byłam bardzo dumna, gdy dostałam maila od Makoto Ozone o treści: "Wczoraj grałem w Osace. Na widowni był Tomohiro Fukuhara i postanowiliśmy razem zagrać dla zdumionej japońskiej widowni +Cyraneczkę+". Zagrali polską muzykę ludową! Zresztą, Japończycy genialnie grają oberki. To wspaniale, jeśli kultury mogą się przenikać, a ludzie nawzajem inspirować. Ilekroć jestem w Polsce, to chce mi się płakać jak nieustająco ta nasza kultura jest kompromitowana i jak niewiele o niej wiemy. Tak ogromny jest pęd, by być bardziej amerykańskimi od Amerykanów. Nie mówię, że jest to złe, ale powinniśmy pamiętać, że my i nasza kultura mamy również wiele do zaproponowania.

 

Rozmawiała Agata Żurawska(PAP Life)

« 1 »