Biskupi polscy przypomnieli katolikom, jakimi wartościami powinni kierować się ludzie, których mogliby poprzeć w nadchodzących wyborach. Mimo tak jasnych wskazań, jesteśmy skazani na niejednoznaczność.
Jest dla mnie oczywistym, że chcę głosować na kandydata popierającego ochronę życia. Mam jednak wątpliwości, czy powinienem się kierować jedynie ostatnimi deklaracjami. Polityka to wielka gra. Kto zagwarantuje, że mój kandydat, pod wpływem nacisku czy jakiejś kolejnej rozgrywki nie zmieni zdania? Pamiętam głosowanie sprzed lat, nad zmianą zapisów konstytucji, która miała zagwarantować ochronę życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Tamte wspomnienia niezupełnie pokrywają się z dzisiejszymi deklaracjami. Mam uwierzyć w nawrócenie?
Chętnie zagłosuję ma kandydata, który wespół z innymi będzie tak prowadził sprawy państwa, by rodzina była na pierwszym miejscu. W moim przekonaniu najlepiej służy jej, kiedy państwo jak najmniej się w jej sprawy wtrąca; kiedy zostawia się jej pieniądze (np. dając możliwość rozliczenia podatku dochodowego razem z dziećmi), a nie robi z nich żebraków rozdając zapomogi; kiedy nie nasyła na nią z byle powodu urzędników, kiedy pozwala decydować, jaka powinna być szkoła, do której uczęszczają dzieci. Siłą rzeczy powinienem więc popierać tych, którzy dążą do osłabienia roli państwa na rzecz samorządów, a tych ostatnich na rzecz rodziny. Co mam zrobić, skoro wszystkie partie polityczne zajmują się ciągłym wzmacnianiem roli centralnego rządu i urzędów, a ostatnim, który próbował Polskę decentralizować był rząd Jerzego Buzka?
Powinienem też głosować na ludzi „zdolnych podjąć trudne sprawy i reformy, konieczne dla dobra Ojczyzny”. Nie mam wątpliwości: żadna z partii rządzących przez ostatnich dziesięć lat nie próbowała podjąć trudnych reform. Wystarczy spojrzeć na bardzo istotną sprawę społecznych ubezpieczeń społecznych i odpowiedzieć na pytanie, kto próbuje bronić II filaru, a kto zastanawia się tylko, ile z niego zabrać, by załatać bieżącą dziurę w budżecie ZUS. Podobnie jest z bardzo ważnym dla naszej przyszłości długiem publicznym. Żadna z partii w ostatnim dziesięcioleciu nie próbowała na serio ograniczyć wydatków. Wszyscy zastanawiali się, kogo jeszcze złupić i jaką księgową sztuczką się posłużyć, żeby długu nie nazywać długiem.
„Polska potrzebuje ludzi sumienia, sprawdzonych i gotowych jej służyć, zarówno w trosce o jej historię, o jej dziś, a szczególnie o jej przyszłość” – napisali biskupi. Obawiam się, że wśród kandydatów na posłów i senatorów takich jest niewielu i nie wiem, czy któryś z nich znajdzie się w moim okręgu wyborczym. Pewnie znów, mimo jasnych wskazówek biskupów, przyjdzie mi wybierać między dżumą a cholerą.
Andrzej Macura