Jedna z londyńskich dzielnic swoje bezpieczeństwo zawdzięcza kibicom Millwall.
11.08.2011 18:13 GOSC.PL
Z pamiętnika partyzanta:
6 sierpnia. Odbiliśmy Niemcom leśniczówkę.
7 sierpnia. Niemcy za pomocą brygady zmotoryzowanej odbili nam leśniczówkę.
8 sierpnia. Korzystając z uprzejmości pułku szwoleżerów odbiliśmy Niemcom leśniczówkę.
9 sierpnia. Niemcy dzięki zmasowanemu atakowi dywizjonu lotniczego odbili nam leśniczówkę.
10 sierpnia. Leśniczy się wkurzył i pogonił wszystkich.
A w Londynie wandali pogonili kibole. Konkretnie fani Millwall F.C. Traf chciał, że gdy w większym gronie spożywali smakowite ale, do ich dzielnicy wtargnęli wandale od kilku dni dewastujący stolicę Wielkiej Brytanii. Tego było za wiele – krzycząc „nie będziecie nas okradać!” fani Millwall wybiegli na ulicę i zrobili to, co tak trudno wychodzi bobbies: zaprowadzili porządek.
Duch w narodzie nie ginie. Choć kibice Millwall zazwyczaj wykorzystują swoje umiejętności nie tam, gdzie trzeba, łamiąc szczęki kibicom, dajmy na to, Chelsea, tym razem pokazali, jak należy reagować na bandytyzm.
Przed reakcją na czyjeś brutalne zachowanie powstrzymuje nas zazwyczaj nie tylko obawa o własne bezpieczeństwo, zagrożone w starciu bezpośrednim, ale także obawa przed tymi, którzy oficjalnie mają nas chronić. W świecie w którym „nie wolno się bić”, w którym na dywanik dyrektora szkoły wzywani są rodzice chłopaka, który odpowiedział kuksańcem na kuksańca, trudno oczekiwać, by na ulicy nie płonęły samochody. Dziś nie wygrywa ten, kto jest silniejszy, ale kto w ogóle siły używa. Przypadkowo w złej sprawie.
Dlatego też wszystkich kibiców Chelsea F.C. zachęcam do zaśpiewania dziś:
No one likes us, no one likes us
No one likes us, we don't care!
We are Millwall, super Millwall
We are Millwall from The Den!
Stefan Sękowski