Zamiast iść do Niniwy, wolimy płynąć do Tarszisz.
Księdzu Markowi Gancarczykowi
Jonasz, syn Amittaja, wstał, aby
uciec do Tarszisz przed Panem.
Zszedł do Jafy, znalazł okręt
płynący do Tarszisz, uiścił
należną opłatę i wsiadł na niego,
by udać się nim do Tarszisz,
daleko od Pana.
Jonasz śpi. Sen jest ciężki, pełen
obaw przed wybudzeniem. Marek
mówi, że w ten sposób próbuje on
odwrócić głowę od rzeczywistości,
ułożyć się ze swoim grzechem, jakoś
to przetrwać, licząc na to, że to się
rozpuści, że Bóg poluzuje, uzna jego rację
Marek mówi, że naprawdę sporo energii
Kościoła idzie na to, by zdążyć na statek
do Tarszisz. Że zamiast iść do Niniwy,
wolimy płynąć do Tarszisz, że łowimy
po niewłaściwej stronie łodzi.
Źle się tego słucha.
Marek: jak Bóg potrafi to wszystko wytrzymać?
To nie jest ból na ludzką miarę, mówi.
Stoimy w kolejce. Jest nas wielu. Jest nas większość, demokratyczna większość.
Sprzedają bilety na okręty do Tarszisz, krainy dalekiej od Pana. Jest noc. Kolejka jest długa, przypomina węża. Skóra węża połyskuje ekranami naszych telefonów. Ludzie gwałtownie wciskają apki: rejsy4you, rejsujznami.com, a nawet jakdojade i eSky, ale samoloty ponoć już przepełnione. Wąż wije się, szuka pięty Niewiasty.
W kolejce stoi cierpliwie cała intelektualna Niniwa, wszyscy ludzie na poziomie. Zaprzyjaźnione pizzerie donoszą nam darmową pizzę. Aktywiści i pomocowe organizacje pozarządowe finansują przyjazd flotylli z Tarszisz. Idzie pogłoska, że flagowy okręt został, niestety, w ostatniej chwili wycofany. Wysiadł system wydający prezerwatywy z pokładowych automatów. Statki muszą nas jednak pomieścić, musimy zdążyć, zanim miasto podbiją fundamentaliści.
Od rana mają być bilety, ma ich starczyć dla wszystkich. Trzeba nam wyrwać się z Niniwy, zanim nadejdzie Jonasz, a chodzą słuchy, że już wypluła go ryba i lada chwila rozpocznie marsz przez miasto. Zacznie upominać asyryjskie bydło. Fala śmiechu poszła po naszym wężu, bo dwuznaczność dowcipu miała nie rozstrzygać, czy asyryjskie bydło to ludzie, czy zwierzęta. W mieście zostali bowiem kołtuni, dewotki, zabobonny król, trzoda i bydło. Puste zigguraty. Na wszystkich czekają wory i post.
W Niniwie żyło nam się przyzwoicie, nie byliśmy zmuszani odróżniać prawej ręki od lewej, granice między dobrem a złem ustalało nasze wolne sumienie i parlament, a nie zawziętość proroka. Byliśmy progresywnym miastem, pełnym young urban men. Chce nam to wszystko zburzyć, zamienić nasz kwitnący gród w ciemnogród. Teraz siedzą tam w popiele.
Tymczasem w Tarszisz świeci słońce, bo w Tarszisz nie ma Boga. Tarszisz jest zielonym rajem, jeść można ze wszystkich drzew. Ponoć jest tam jak w Hurgadzie i na Costa Brava, tylko lepiej. Nasze kobiety pompują więc wargi na potęgę, w Tarszisz są tinder i legalna trawa.
Podobno Jonasz myślał i chciał jak my, ale został do tego przez Niego zmuszony. Mówią, że teraz tylko udaje, że go to kręci. Aż go przekręci, oby.
Ale my będziemy już wtedy kręcili wesołe filmiki na plażach Tarszisz.
Który to czytasz: choćby ci się nie udało na razie wyrwać z Niniwy, dadzą ci wór i posadzą w popiele, nasz filmik poczeka na twojego lajka.