O geniuszu kobiety, współczesnych singielkach oraz katechizacji strachem, z nowym delegatem Episkopatu ds. kobiet, bp. Ireneuszem Pękalskim, rozmawia Agata Puścikowska.
AGATA PUŚCIKOWSKA: W imieniu katoliczek, wypada pogratulować nowej funkcji. Dlaczego akurat Ksiądz Biskup został delegatem Konferencji Episkopatu Polski ds. kobiet?
Bp. Ireneusz Pękalski: - Tak zupełnie szczerze, to nie wiem. Mam nadzieję, że Pan Bóg wie, gdzie i kogo posyła do określonych zadań (śmiech). Wkrótce po dokonanym przez biskupów wyborze, przypomniało mi się przemówienie Ojca Świętego Jana Pawła II do łódzkich włókniarek z 13 czerwca 1987 roku. Jeszcze przed opublikowaniem słynnego listu apostolskiego Mulieris Dignitatem (O godności kobiety, 1988) Papież mówił prostym, pracującym ciężko robotnicom, o geniuszu kobiety. Mówił, że są sercem rodziny, strażniczkami ogniska domowego, pierwszymi nauczycielkami i katechetkami. Pomyślałem, że jednym z moich zadań powinno być przypominanie o tym współczesnym Polkom. Na razie zapoznaję się z problemami związanymi z duszpasterstwem kobiet. W październiku wybieram się na Jasną Górę z doroczną pielgrzymką kobiet. Planuję też zebranie duszpasterzy, a także spotkanie w szerszym gronie z kobietami – katoliczkami z różnych środowisk. Chciałbym wsłuchać się w ich problemy, dowiedzieć czego oczekują. Ale jednocześnie mam nadzieję, że może padną wtedy konstruktywne rady, plany działania. Mam zamiar też do współpracy zaprosić media, szczególnie katolickie. Ich rolą jest upowszechnianie pozytywnego doświadczenia innych, pokazywanie m.in. świadectwa życia kobiet w Kościele, roli kobiety w pracy dla niego.
Niektórzy twierdzą, że ta rola jest trzeciorzędna: po duchowieństwie i mężczyznach... Lub też – wcale jej nie ma.
Dla każdego jest miejsce w Kościele. Nie wyobrażam sobie, by mógł on skutecznie wypełniać swoją misję bez żywej obecności kobiety. Osoby, które twierdzą że ich w Kościele nie ma, zapewne mają na myśli kapłaństwo kobiet. Tego rzeczywiście nie ma. Jezus na apostołów powołał mężczyzn, z tego wynika też hierarchiczność Kościoła. Takie są realia. Ale poruszając się w tych realiach, kobiety znajdują dla siebie wiele pól działania. Jeżdżę po parafiach i widzę, że wiele z nich działa w radach parafialnych, a większość grup modlitewnych stanowią kobiety. A katecheza, wszelkie poradnictwa – np. małżeńskie? Pracują tam kobiety – rola trudna do przecenienia. W naszej, łódzkiej kurii też pracuje wiele kobiet.
Feministka powie: czyli funkcje służebne. Żadnych ważnych, decyzyjnych.
W ten sposób deprecjonuje się pracę tysięcy Polek! Bez tej pracy, a również bez modlitwy, którą właśnie kobiety otaczają Kościół, nie wyobrażam sobie posługi żadnego księdza czy biskupa. A jeśli chodzi o sprawy decyzyjne: to nie jest tak, że biskup podejmuje wszelkie decyzje sam, bez konsultacji. W wielu sprawach zasięga opinii wiernych. Dlatego przy kuriach działają przeróżne rady, które pomagają biskupowi diecezjalnemu w podejmowaniu ważnych decyzji. W naszej radzie duszpasterskiej jest kilka kobiet. A kiedy odbywał się synod diecezjalny, ksiądz arcybiskup zapraszał do współpracy wiernych, działały zespoły parafialne, w których bardzo konkretnie uczestniczyły kobiety. Wypracowywane sugestie stały się podstawą do stworzenia prawa diecezjalnego. Oczywiście, trzeba dbać żeby aktywność kobiet np. w radach parafialnych, była większa. Ja sam, gdy odbywam w parafiach wizytacje kanoniczne i sprawozdanie z działalności rady parafialnej przedstawia mężczyzna, często pytam: ile w waszej radzie znajduje się kobiet?
Kobiety coraz częściej się skarżą, że księża widzą w nich tylko matki – Polki. A jeśli nie spełniają tego wzorca, czują się spychane na margines Kościoła.
Najważniejszym zadaniem kobiety jest rzeczywiście macierzyństwo. Tyle, że nie chodzi wyłącznie o macierzyństwo fizyczne. Jeśli kobieta nie wybiera (świadomie lub z konieczności) macierzyństwa fizycznego, nie powinna zapominać o tym, że w jej sercu, strukturze psychicznej, jest obecne pragnienie macierzyństwa, które może być realizowane w sposób duchowy. Siostry zakonne, jeśli się nie czują matkami duchowymi, nie spełniają swojej misji. Podobnie zresztą kapłani. Nie czując powołania do ojcostwa duchownego, nie mogą owocnie posługiwać.
Mówimy więc znów tradycyjnie o kapłaństwie, życiu zakonnego, małżeństwie. Tymczasem w Polsce jest 5 mln tzw. singli (z różnego powodu). Z czego większość stanowią kobiety. Słyszał Ksiądz Biskup, aby chociażby nauczanie rekolekcyjne, tzw. stanowe, było skierowane konkretnie do nich?
Ponieważ problem jest nowy, Kościół uczy się pracować z takimi ludźmi. Wiem, że powoli zaczynają działać duszpasterstwa singli. Musi do nas wszystkich, społeczeństwa, duchowieństwa dotrzeć, że można być samotnym z konieczności lub nawet... z wygody. Taką decyzję trzeba uszanować, bo tylko Pan Bóg wie lepiej, dlaczego tak akurat jest. On znajdzie do każdego człowieka drogę. Z drugiej strony warto zawsze przypominać o tym, że powołaniem człowieka jest życie nie tylko dla siebie. Że można być samotnym i pomagać innym, być duchowym ojcem lub matką dla potrzebujących. A jeśli chodzi o singli, to proszę zauważyć: od zupełnie niedawna, powstałą nowa kategoria, forma bycia kobiety samotnej w Kościele. Mówię tu o dziewicach i wdowach konsekrowanych. To też jest propozycja. Nowe, konkretne miejsce dla kobiet w Kościele.
Wiele kobiet, i to różnych stanów, w prywatnych rozmowach żali się, że np. zostały potraktowane przez księży niegrzecznie, arogancko czy protekcjonalnie. Myśli ksiądz Biskup, że to częste zjawisko?
Nie, nie sądzę. Z pewnością takie sytuacje się zdarzają, ale nie jest masowe. Jeśli jakiś ksiądz źle traktuje kogokolwiek, to jasne jest że nie ułatwia mu bycia w Kościele. A to nie może być niczym usprawiedliwione. Może wręcz taki kapłan minął się z powołaniem.
A może księża boją się kobiet?
Na masową skalę, z pewnością nie. Ja się w każdym razie nie boję! (śmiech).
Myślę, że problem jest szerszy: część księży nie rozumie w sposób właściwy współodpowiedzialności świeckich za życie parafialne. Jak wiadomo, m.in. tym zagadnieniem zajął się Sobór Watykański II. Z różnych powodów w Polsce nadal dominuje tradycyjny sposób prowadzenia np. parafii: proboszcz wydaje polecenia, inni je wypełniają. Jeśli dopuszczają świeckich do głosu, to do funkcji mniej twórczych. Znam jednak wiele parafii, w których współpraca między proboszczem i grupą bardziej zaangażowanych ludzi świeckich jest czymś naturalnym. Upowszechnienie takiej formy duszpasterstwa wymaga czasu. Rewolucji nie róbmy, pracujmy na mądrą ewolucją. Widzę tu też wielką rolę formacji seminaryjnej. Moim zdaniem, właśnie na tym etapie, powinno się uwrażliwiać młodych kandydatów do kapłaństwa na sprawy świeckich w tym kobiet, na pracę z nimi. To jest zadanie tak naprawdę na lata, wymaga czasu i spokoju.
Tymczasem, jak wynika z badań statystycznych, kobiety z Kościoła odchodzą. Więc może tego czasu już nie ma tak wiele? Jako powód „exodusu” podaje się m.in. brak posłuszeństwa w kwestii etyki seksualnej i rodzinnej, a także – tzw. katechizację strachem.
Z Kościoła odchodzą moim zdaniem ci, którzy być może nie mają dostatecznej wiedzy koniecznej do zrozumienia etyki seksualnej. Część też po prostu się buntuje, inni poszukują. Patrząc na historię Kościoła – to nie dziwi. Jezus mówił rzeczy trudne, i wcale za swoich czasów nie był popularny. W pewnym momencie – pozostała przy Nim garstka ludzi. Kościół nie zmieni nauczania ze względu na wygodę lub chęć zaskarbienia sobie sympatii wiernych. W tym miejscu warto też zadać pytanie: czy nauczanie katechezy jest odpowiednie? Dostosowane do współczesnych realiów doby internetu i mass – mediów? Jednocześnie też warto podkreślić, że wśród społeczeństwa, wzrasta ilość rodzin, kobiet, które z pełną świadomością, pogłębiając wiedzę na ten temat, wybierają zalecenia Kościoła dotyczące etyki rodziny. Statystyki mówią wyraźnie: coraz więcej osób przystępuje do Komunii św., a większość to kobiety.
Podobno kobiety odchodzą, bo mają dość „katechizacji strachem”?
Ja akurat nie straszę (śmiech). Myślę, że większość kapłanów również. Sądzę, że mówienie, iż Kościół katechizuje strachem jest sporym uproszczeniem. Oczywiście, warto popracować nad argumentacją. Zamiast intuicji, emocji, pokazywać fakty, racjonalne przesłanki. A zamiast „grzmieć” – ukazywać dobro, przykłady pozytywne. Jednak są sytuacje, gdy trzeba mówić głośno o konsekwencjach. Nawet jeśli one są trudne i przykre. Samo głaskanie po głowie – w duszpasterstwie nie wystarczy.