Chorowanie papieża stało się ostatnio bardzo popularnym tematem w mediach, zwłaszcza w tych, które lubią wszczynać ożywione dyskusje.
Nie wnikając w to, a rozumiejąc, że organizm prawie 90-latka może odmawiać posłuszeństwa i byle przeziębienie zwala go z nóg, żałuję tylko, że z tego powodu niektóre ważne przemówienia, zwłaszcza przygotowane w kontekście jubileuszowych spotkań, schodzą trochę w cień. Jak choćby to z jubileuszu artystów, w którym padły słowa: „Ktoś mógłby zapytać: »Ale do czego potrzebna jest sztuka w zranionym świecie? Czy nie ma rzeczy pilniejszych, bardziej konkretnych, bardziej potrzebnych?«. Sztuka nie jest luksusem, lecz potrzebą ducha. Nie jest ucieczką, ale odpowiedzialnością, zachętą do działania, wołaniem. Wychowanie do piękna to wychowanie do nadziei”. Jak bardzo współczesna sztuka się zdewaluowała (wiem, od tysięcy lat co jakiś czas ktoś powtarza taką tezę), nikogo przekonywać nie muszę. Dość powiedzieć, że na niektóre tak zwane dzieła sztuki patrzeć się nie da, a przynajmniej nie da się tego robić bez głębokiego poczucia niesmaku. Jestem pewien, że choć wielu się ze mną nie zgodzi, gdzieś w historii musi istnieć ta cezura czasowa, ta chwila, w której pojęcie sztuki wypaczono. Tylko który to moment? Czy ten, w którym stała się wyrazem rozpaczy zamiast nadziei? Nie, na pewno nie. A przynajmniej nie wąsko rozumianej rozpaczy. Czy może ten, w którym człowiek uwierzył, że pojęcie sztuki definiuje on sam oraz że jest ona tym, co on za sztukę uzna? Być może. O gustach się nie dyskutuje, choć to dyskusyjna teza, bo bezguścia z całą pewnością chodzą po tym świecie wespół z beztalenciami, czy jednak uznanie czegoś za dzieło sztuki nie jest czymś więcej niż jedynie kwestią dobrze uformowanego gustu? Nie wiem. Mam natomiast świadomość, że istnieją w sztuce takie dzieła, co do których nie można mieć wątpliwości, nawet jeżeli w barbarzyńskim szale rzuca się w nie konserwą z zupą pomidorową. I takie, które docenia się całym sobą, nie tylko przyspieszonym biciem serca i intelektualnym zachwytem. Do takich należy na pewno „Mesjasz” Georga Friedricha Händla urodzonego 340 lat temu, którego wspominamy w tym numerze „Gościa” („Całe niebo w dźwiękach” – s. 62). Po napisaniu słynnego „Alleluja” (Ktoś nie zna? Nigdy nie słyszał? Nie wierzę!) miał powiedzieć: „Naprawdę jestem przekonany, że widziałem całe niebo przede mną, a w nim wielkiego, potężnego Boga we własnej postaci”. Podobno proces tworzenia tego dzieła trwał zaledwie 23 dni. Kompozytor niewiele wówczas jadł i niewiele pił. Może kiedy dotyka się Piękna autentycznego, to mniej odczuwa się głód fizyczny? A może nad tym głodem chce się panować po to, by piękno docenić? Kojarzy mi się to oczywiście z postem nazywanym eucharystycznym, bo związanym z oczekiwaniem na Eucharystię. O nim również piszemy w tym numerze („Czekanie na Spotkanie” – s. 25). Skąd się wziął, kto go wprowadził i właściwie po co? Może po to, by w tym zranionym świecie bardziej kierował nasze myśli ku autentycznej nadziei? .
ks. Adam Pawlaszczyk
Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.