Nasi politycy muszą całkowicie zmienić swoją mentalność, potrzebne jest im nawrócenie - mówi katolicki metropolita Aten abp Nikólaos Fóscolos, wskazując drogi wyjścia Grecji z kryzysu gospodarczego. Jego zdaniem kryzys jest okazją do powszechnego nawrócenia naszego narodu. Wyjaśnia on, na czym polegała kultywowana przez 30 lat „błędna mentalność” Greków, która zagraża teraz kolejnym pokoleniom.
Jego Eminencja powiedział niedawno w rozmowie z Radiem Watykańskim, że Grecji grozi przekształcenie się w kolonię Unii Europejskiej. Czy podtrzymuje Ksiądz Arcybiskup tę tezę?
- Ta teza z dnia na dzień staje się niestety rzeczywistością. Wraz z tymi wszystkimi trudnościami ekonomicznymi widzimy, że państwo greckie każdego dnia traci coś ze swojej suwerenności. Niestety różne rządy innych państw Unii Europejskiej nie działały w sposób sprawiedliwy, przez co cała pomoc, wszystkie pieniądze ze Wspólnoty Europejskiej były marnowane i mało to dawało narodowi. I teraz widzimy, że dług Grecji jest ogromny. Decyzje podjęte przed dwoma tygodniami przez ograny Unii Europejskiej dały na chwilę pewien oddech, ale długiem obciążone będą jeszcze dwa pokolenia.
Czy to wystarczy, by uratować Grecję?
- Nie. Przede wszystkim nasi politycy muszą całkowicie zmienić swoją mentalność.
Co dokładnie mieliby zrobić?
- To, co Kościół nazywa metanoją - nawróceniem. Nie jest to łatwe. Ale mam nadzieję, że nowe pokolenie polityków, które pojawi się w najbliższych latach, będzie miało nowe spojrzenie na Grecję, uwzględni wspólne dobro, a nie prywatne. Przez 30 lat nasi politycy działali dla własnej kieszeni, a nie dla narodu. Potrzebne jest zainteresowanie ludźmi, gdyż obecnie w Grecji panuje niesprawiedliwość społeczna. Niewielu korzysta ze wspólnych dóbr, a wielu cierpi.
A czy politycy nie zmienili się pod wpływem niedawnych wydarzeń?
- Nie. Zmiany są minimalne. Gdy w 1981 r. przywrócono w Grecji demokrację i rządy objęła partia socjalistyczna, ludzie wiązali z tą zmianą wielkie nadzieje. Ale doprowadziła ona do zrujnowania kraju. Było wiele słów, ale niewiele zrobiono. I tak zostało.
Czy rozwiązanie zaproponowane przez Unię i premiera Papandreu jest dla Grecji dobre?
- Nie jestem politykiem ani ekonomistą. Wydaje się, że te środki są konieczne, bo nie wystarcza już pieniędzy na płacenie pracownikom. Z tego punktu widzenia pomoc finansowa jest niezbędna. Ale nie wiem, czy to jest dobre dla narodu, który będzie obciążony długiem przez przynajmniej dwa pokolenia. Przez ostatnie 30 lat rozprzestrzeniła się bowiem błędna mentalność i nowe pokolenie wyrosło w przekonaniu, że należy się im dużo pieniędzy bez pracy. Jest ona obecna u większości młodych.
Czyli nie tylko politycy są odpowiedzialni za kryzys?
- Przede wszystkim oni, bo zaczęli upowszechniać taką mentalność. Ale teraz żyje nią wielu ludzi, którzy wychowani w niej, bez możliwości korzystania ze wspólnych dóbr, mają spore trudności. Ta mentalność nie jest chrześcijańska, choć Grecja jest krajem chrześcijańskim.
Polski jezuita pracujący w Atenach powiedział niedawno, że kryzys to okazja dla Grecji do duchowej przemiany.
- Tak. Jest to okazja do - używając chrześcijańskiego pojęcia - powszechnego nawrócenia naszego narodu.
Jak kryzys gospodarczy wpływa na sytuację finansową Kościoła katolickiego w Grecji?
- By to zrozumieć, trzeba wiedzieć, jak on wygląda. Kościół katolicki w Grecji jest bardzo mały, nie tak jak w Polsce. W ostatnich dekadach liczba katolików w Grecji wzrosła, gdyż przybyło ich wielu z zagranicy. Mamy ich teraz ok. 300 tysięcy, a samych Polaków - kilkadziesiąt tysięcy. Jest wielu mieszkańców Unii Europejskiej, którzy przybywają na wakacje, a czasem dłużej tu mieszkają, dzięki swobodzie przepływu osób. Są też tacy mieszkańcy Unii, którzy szukali lepszego życia, m.in. z Rumunii i Bułgarii, ale ze względu na kryzys powracają do swoich ojczyzn. Natomiast pochodzący spoza Unii, np. Albańczycy, zostają, bo nadal mają tu wyższe zarobki. Mamy też wielu katolików ze Wschodu, Środkowego i Dalekiego, m.in. bardzo wielu Filipińczyków.
Z powodu kryzysu Kościół katolicki w Grecji znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ nie ma żadnych subwencji państwowych, jak Kościół prawosławny, którego duchowni otrzymują od państwa pensje i który na wiele dzieł otrzymuje dotacje. Jedynymi naszymi dochodami są więc ofiary zbierane podczas Mszy świętych. W ostatnim czasie są one coraz niższe. Grozi to zamknięciem konkretnych dzieł Kościoła.
Jakie to dzieła?
- Siostry Matki Teresy mają dwa domy. W jednym utrzymują 30 rodzin, m.in. matki z dziećmi. W drugim wydają jedzenie około 250 osobom dziennie. Poza tym Caritas udziela pomocy uchodźcom. Razem Caritas i siostry wydają dziennie jedzenie dla około 240 dorosłych, a ponadto jeszcze dla dzieci, a poza tym co miesiąc dostarczają potrzebującym rodzinom paczki z suchym prowiantem. Dzieła te opierają się na wolontariacie. Państwo nic tu nie daje. A ponieważ ludzie znajdują się w trudnej sytuacji, nie dają na tacę tyle, ile wcześniej.
Czy więc Kościół w Gracji potrzebuje pieniędzy z zagranicy?
- Taka pomoc byłaby miło widziana. Prawdopodobnie trzeba będzie zredukować pomoc udzielaną przez siostry i Caritas. Bo już mamy trudności z utrzymaniem księży, którzy też utrzymywani są z ofiar parafian. Problemem jest to, że jako członek Unii Europejskiej Grecja jest postrzegana jako bogaty kraj, a ponadto inni członkowie Unii, zgodnie z prawem unijnym, mogą pomagać tylko państwom trzecim, ale już nie jej członkom.
Z jakimi jeszcze trudnościami boryka się Kościół katolicki w Grecji?
- Trudno o dokładne statystyki, ale duża część spośród około 300 tysięcy wiernych jest w Grecji nielegalnie. Ponadto większość z nich jest ciągle w ruchu. Wykonują prace sezonowe i z dnia na dzień zmieniają miejsce pracy. To utrudnia pracę duszpasterską. Mamy kościoły tylko na niektórych wyspach i w niektórych większych miastach, ale niełatwo jest budować nowe kościoły i tworzyć parafie. Nie tylko z powodów finansowych, lecz również z powodu tego ruchu.
Czy powoduje to też problemy z powołaniami?
- Tak. Mamy wielki kryzys powołań. Ponieważ wielu katolików pochodzi z innych krajów, Kościół w Grecji nie odnalazł jeszcze równowagi. Zgodnie z łacińskim powiedzeniem: „Primum vivere, deinde philosophari” (Najpierw żyć, potem filozofować), większość z nich najpierw stara się przeżyć. W walce o przetrwanie niełatwo jest o powołania.
Co Ksiądz Arcybiskup i inni duchowni mogą zrobić dla Grecji?
- Nie mamy wielkich możliwości, bo jesteśmy rozproszeni i nieliczni. Staramy się przeżywać nasz katolicyzm, dawać przykład naszym życiem, co często nie jest łatwe, gdyż funkcjonowanie w diasporze jest wielkim problemem. W Polsce jesteście przyzwyczajeni do Kościoła silnego i wszędzie obecnego. Pamiętam, że gdy przybył tu pierwszy jezuita z Polski, powiedziałem mu trzy rzeczy: Kościół katolicki w Grecji nie jest taki jak Kościół katolicki w Polsce, Kościół katolicki w Grecji nie ma pozycji politycznej (bo były to pierwsze lata „Solidarności”), i wreszcie: Kościół katolicki w Grecji nie jest instytucją pomocy społecznej.
Jakie przesłanie kieruje Wasza Ekscelencja do wiernych w czasach kryzysu?
- Niełatwo dawać nauki komuś, kto nie ma co jeść. Staramy się wspierać naszych wiernych moralnie. Należy też trwać przy orędziu chrześcijańskim. Kościół katolicki stara się być jak najbliżej ludzi, na ile może pomagając materialnie. Właściwie po każdej Mszy św. w katedrze zgłasza się ktoś, kto potrzebuje pomocy.
A co Ksiądz Arcybiskup sądzi o inicjatywie Kościoła prawosławnego polegającej na zostawianiu pod domami i na samochodach paczek z Nowym Testamentem pod hasłem: „Tylko Ewangelia może uratować Grecję”?
- Nie słyszałem o niej wcześniej. To absolutnie dobra inicjatywa. Po stronie katolickiej, jak i prawosławnej podejmowane są działania, by ożywić zainteresowanie Pismem Świętym. Często też dajemy egzemplarze Pisma Świętego na pamiątkę chrztów i ślubów. Razem z prawosławnymi posługujemy się dokładnie tymi samymi wydaniami, opatrzonymi tylko innymi listami biskupów, w zależności od diecezji.
Wspomniany polski jezuita zauważył, że Grecja potrzebuje ludzi takich jak św. Franciszek z Asyżu.
- Tak. Grecja potrzebuje obecnie ludzi charyzmatycznych, których niestety nie ma wielu. Myślę, że kryzys da ludziom wiele do myślenia i skłoni, by poszukiwać przede wszystkim nie dóbr materialnych, ale duchowych. Ponadto wielu mieszkańców Grecji jest bardzo przesądnych, potrzebna jest więc reewangelizacja. Może ona być przeprowadzona tylko przez ludzi charyzmatycznych.
Czy to możliwa przyszłość dla Grecji?
- Mam nadzieję, że tak. Ważne są więzi z innymi narodami. Grecja jest bardzo odizolowana od reszty Europy przez język i przez to, że około 90 proc. mieszkańców jest prawosławna. Ale dzięki młodym ludziom kontakty się zacieśniają. Ponadto w historii są nie tylko kryzysy. Zmiany dokonują się sinusoidalnie, są dołki, ale potem górki. Mam nadzieję, że tak też będzie w Grecji.
Rozmawiał Marcin Trepczyński (KAI Ateny)
74-letni abp Nikólaos Fóscolos jest od 1973 r. arcybiskupem Aten.
Kościół katolicki w Grecji
Kościół rzymskokatolicki w Grecji liczy obecnie ponad 300 tys. wiernych. Niełatwo jest podać dokładną ich liczbę, gdyż poza ok. 50 tysiącami Greków, są oni przybyszami, z których wielu przebywa na terenie Grecji nielegalnie, a ponadto ze względu na prace sezonowe stale zmienia miejsce pobytu. Szacuje się, że wśród wiernych z zagranicy ok. 40 tys. to Polacy. Pozostali katolicy to obywatele innych państw Unii Europejskiej, Ukraińcy, Albańczycy oraz przybysze ze Środkowego oraz Dalekiego Wschodu, z których większość stanowią Filipińczycy (ok. 45 tys.).
Świątyń katolickich jest w Grecji niewiele, bo tylko kilkadziesiąt. Znajdują się na większych wyspach (najwięcej na Syros - 8 tys., Tinos - 3 tys. i Korfu - 2,5 tys.) oraz w ważniejszych miastach. Niektóre z nich działają tylko sezonowo, np. w okresie wakacyjnym.
Pod względem administracyjnym Kościół obrządku łacińskiego podzielony jest na: 4 archidiecezje, 4 diecezje oraz 1 wikariat apostolski. Poza tym w Grecji istnieje kilkutysięczna wspólnota katolicka obrządku bizantyjskiego, powstała w XIX w. w wyniku działalności misyjnej, oraz wspólnota kilkuset wiernych obrządku ormiańskiego. Siedzibą egzarchatu bizantyjskiego i ordynariatu ormiańskiego są Ateny.