Kultura polityczna

To nie raport Millera powinien być podstawą dymisji (paru członków) rządu.

Ryzykuję trochę, pisząc ten tekst jeszcze przed publikacją raportu tzw. komisji Millera. Przemądrzały dziennikarzyna, powie ktoś, nie zna jeszcze tez dokumentu, a już feruje wyroki. Spokojnie. Nie uprzedzam możliwych wniosków dotyczących bezpośrednich przyczyn katastrofy, jakie zawiera raport. O nich będziemy dyskutować po prezentacji. Nie trzeba jednak czekać na to wielkie wydarzenie (jak sugeruje podniosła atmosfera w mediach szykujących specjalne wydanie serwisów już od czesnych godzin rannych), ani na późniejszą konferencję premiera, który ponoć ma podjąć przed kamerami „jakieś decyzje” (prawdopodobnie personalne w rządzie), by stwierdzić kilka rzeczy oczywistych.

1.Nawet bez dochodzenia komisji wyjaśniającego bezpośrednią przyczynę katastrofy znamy już wystarczająco dużo szczegółów związanych z przygotowaniem feralnego lotu oraz z brakiem zabezpieczenia miejsca tragedii i samego śledztwa, żeby parę osób pociągnąć do odpowiedzialności przynajmniej politycznej. Tak byłoby w każdym prawdziwie demokratycznym kraju. Głowy powinny polecieć nie po dzisiejszej prezentacji komisji i konferencji premiera, tylko ponad rok wcześniej. Niezależnie od tego, co było bezpośrednią przyczyną katastrofy, punktem wyjścia jest sprawa podstawowa: w każdym państwie za bezpieczeństwo najwyższych władz odpowiadają służby rządowe Jeśli więc państwo polskie wysyła samolotem czy to premiera, czy prezydenta, do tego z całym dowództwem – to wszystkie służby odpowiedzialne za organizację takiego wyjazdu powinny być postawione w stan najwyższej gotowości. To jest żelazna zasada. Tymczasem zarówno przed katastrofą, jak i po niej niektórzy urzędnicy przekonywali, że tylko wizyta premiera 7 kwietnia jest oficjalna, a wyjazd delegacji trzy dni później to prywatna podróż prezydenta. O „nieoficjalnej” wizycie prezydenta mówił już pod koniec kwietnia m.in. szef BOR, a więc osoba odpowiedzialna za bezpieczeństwo głowy państwa. Już ta skandaliczna wypowiedź powinna być powodem do dymisji pana generała, nie mówiąc o samej katastrofie. A co było? Całkiem niedawno pan generał został nagrodzony awansem. Tak tworzy się, czy raczej pogłębia, nasza kultura polityczna: nie sprawdziłeś się? Awansik gwarantowany. Do tego jeszcze kwiaty z gratulacjami można załączyć, no, ale zostawmy już w spokoju ministra Grabarczyka…

Wypowiedzi szefa BOR o „prywatnej wizycie” przeczy zresztą dokumentacja zawierająca korespondencję między dwoma ośrodkami władzy, w której strona prezydencka zwraca się z prośbą do Kancelarii Premiera o zabezpieczenie wizyty, a strona rządowa daje do zrozumienia, że podejmie właściwe kroki. Mało tego, wbrew powszechnej opinii, że na prezydenta nikt w Katyniu nie czekał, swoją obecność potwierdził m.in. przedstawiciel prezydenta Rosji i tamtejszy wiceminister spraw zagranicznych. W świetle tych faktów, już dawno powinny polecieć głowy przede wszystkim szefów MON, MSWiA oraz Kancelarii Premiera. Zaznaczmy wyraźnie: chodzi o odpowiedzialność polityczną, a nie oskarżanie o doprowadzenie do tragedii. Nikt odpowiedzialności nie poniósł, a teraz jesteśmy świadkami jakiegoś show z „żegnaniem się ministra Klicha z MON” i przeciekami o ministrze Arabskim. Na chwilę przed wyborami wygląda to na prawdziwy cyrk, który tylko w telewizji może być przedstawiony jako ważne wydarzenie. Pomijam już fakt, że szefem komisji badającej przyczyny katastrofy jest szef resortu współodpowiedzialnego za przygotowanie lotu!

Lotnisko w Smoleńsku jest niekomunikacyjne, na co dzień nie lądują tam samoloty międzynarodowe, dlaczego więc nikt nie zatroszczył się, aby w tej wieży czy budzie kontrolnej był przedstawiciel polskich służb? Jeśli tego typu delegacja leci na takie lotnisko, jeśli wojsko wie, że lotnisko nie jest wyposażone w system nawigacji precyzyjnej, nie ma człowieka, który zna specyfikę lotniska, a przede wszystkim jeśli nikt nie wystąpił do strony rosyjskiej z żądaniem, aby umieścić na wieży kontrolerów z uprawnieniami międzynarodowymi, to można mówić, że w sensie protokolarnym potraktowano ten lot jak prywatny wypad na grzyby. Czy trzeba z dymisjami czekać do dzisiejszych igrzysk?

2. Rozdmuchana oprawa medialna, jaka towarzyszy prezentacji raportu Millera nie zmieni tego, że w odbiorze międzynarodowym obowiązującą wersją wypadków jest raport MAK. Także w sensie prawnym. Raport Millera niczego tu nie wnosi, ma wartość tylko i wyłącznie dla nas samych. Minister Jerzy Miller mówił kilka razy, że z prac ekspertów wynika, iż obie strony - polska i rosyjska - były nieprzygotowane do lotu z 10 kwietnia 2010 r., a błędy popełnili zarówno polscy piloci, jak i rosyjscy kontrolerzy. Informował też, że raport będzie dla polskiej strony bardziej surowy i bolesny, bo dotknie takich kwestii jak "ludzkie zaniechania i niefrasobliwość". I być może raport próbuje uczciwie te sprawy przedstawić. Tylko że…

3. Jak można przygotować sensowny raport dotyczący przebiegu wydarzeń, skoro najważniejsze dowody w sprawie – wrak samolotu i oryginalne czarne skrzynki – nie zostały przekazane polskiej stronie? Jak pisać taki raport, jeśli parę miesięcy po katastrofie pod feralnym lotniskiem znajdowano jeszcze ludzkie szczątki? Jak prowadzić w ogóle jakiekolwiek dochodzenie – czy to komisji, czy to prokuratorskie – jeśli przy sekcji zwłok większości ofiar nie było polskich biegłych!?

4. Odpowiedzialność polityczna w postaci dymisji to nie zemsta, tylko kultura polityczna. W demokracji. W Europie głowy lecą za dużo mniejsze sprawy. Przykład francuskiej szefowej dyplomacji z tego roku jest najbardziej wymowny. Michele Alliot-Marie była ministrem tylko 3 miesiące. W końcu grudnia ubiegłego roku, gdy w Tunezji trwały już gwałtowne zamieszki antyrządowe, szefowa MSZ spędzała tam wakacje, korzystając z prywatnego samolotu biznesmena Aziza Mileda. Według francuskich mediów, był on aż do końca reżimu w Tunisie człowiekiem bliskim dyktatorowi Ben Alemu. I co? Może niewinna sprawa, ale pani Michele ministrem już nie jest. Taka francuska kultura polityczna. A u nas? U nas minister spraw zagranicznych może pleść głupstwa o Breivikach w Polsce (no, chyba że ma na myśli zabójcę polityka PiS z Łodzi), i korona z głowy mu nie spadnie. U nas minister odpowiedzialny za kolej, przy kolejowym chaosie dostaje kwiaty. A generał, który podśmiewuje się z „prywatnego lotu prezydenta”, a potem wije się w zeznaniach, czy byli tam jego ludzie, czy nie, dostaje awans. U nas wreszcie prezydent może bezkarnie powiedzieć w wywiadzie, tłumacząc opieszałość Rosjan (czy prezydent RP jest w ogóle rzecznikiem prasowym innego państwa?): „Pamiętajmy, że to śledztwo [smoleńskie – J.Dz.] nie jest w Rosji priorytetem (…). Dla Rosjan to nie jest sprawa, z powodu której mieliby rezygnować z innych śledztw”(!). Oczywiście, tak jakby na terytorium Federacji Rosyjskiej co miesiąc ginęła głowa jakiegoś państwa i całe dowództwo jego armii. Cóż, taka u nas kultura polityczna. Dlatego niechętnie czekam na dzisiejszy show komisji Millera.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina