Gwiazdami stają się ludowi trybuni pogardy, kapłani „chłopskiego rozumu”, którzy mówią nam to, co w głębi serca chcemy usłyszeć – że jest ktoś gorszy od nas.
16.12.2024 14:02 GOSC.PL
W jednym z niedawnych wpisów Jan Maciejewski, referując spotkanie autorskie wokół swojej ostatniej książki „Już pora. Miesiące i godziny”, przywołał opowieść Melchiora Wańkowicza o najpoważniejszej chorobie Polaków – kundlizmie. Czym owy kundlizm jest? Umniejszaniem osiągnięć drugiego człowieka. Głęboko zakorzenioną pogardą dla innego. Budowaniem przekonania o własnej wartości w oparciu o świadomość, że ktoś jest gorszy. A co najmniej nie tak wartościowy, jak mu się wydaje.
Dobrze, że Maciejewski przypomniał o wańkowiczowskim kundlizmie, choć dodałbym, że nie jest to wyłącznie polska choroba. Cała logika współczesnych mediów, a co za tym idzie i polityki, oparta jest właśnie na emocji, którą nazywam tyranią pogardy. Gwiazdami stają się ludowi trybuni pogardy, kapłani „chłopskiego rozumu”, którzy mówią nam to, co w głębi serca chcemy usłyszeć – że jest ktoś gorszy od nas. Przekonują nas, żeby nie zatrzymywać się na swoich problemach czy trudnościach, ale wejść na kozetkę w gabinecie pogardy i rozpocząć seans nienawiści.
To nie przypadek, że takie tryumfy święcą dziś różne formaty rozrywkowe pokroju „roastów” czy „hejtparków”, które są gloryfikacją pogardy. Im bardziej kimś gardzisz w myśli i słowie, tym jesteś kimś lepszym. Kimś, kto potrafi „myśleć niezależnie”. Pogarda staje się cnotą, a skoro cnotę zdobywa się poprzez wytrwałość, trzeba ją regularnie praktykować. Tu z pomocą przychodzą nam właśnie media społecznościowe, w których możemy nie tylko obserwować apostołów pogardy, ale sami się nimi stawać.
Zjawisko to gruntownie zmienia całą rzeczywistość publiczną. Kiedyś polityka oparta była na konflikcie i polaryzacji. Chodziło w niej o to, żeby narysować taką oś podziału, w której moja racja będzie po stronie tych, którzy mają nieco więcej niż 50 proc. Ale też nie za dużo, bo bez polaryzacji trudno o emocje, a bez emocji – trudno o rozpoznawalność. Problem w tym, że znalezienie takich tematów nie jest wcale aż tak proste, a po drugie – nie ma żadnej gwarancji, że znajdziemy się po właściwej stronie muru dzielącego społeczeństwo mniej więcej na połowę.
Jeśli przyjrzymy się nowym gwiazdom polityki i mediów, z Donaldem Trumpem na czele, zobaczymy, że nie zaprzątają oni sobie głowy wysublimowanymi strategiami polaryzacyjnymi. Biorą na tapetę proste (prostackie) historie, często zresztą nieprawdziwe, które kłócą się z poczuciem „chłopskiego rozumu”/”zdrowego rozsądku”. Historie te szybko i łatwo wywołują bardzo silne emocje i społeczne oburzenie, a trybuni pogardy jedynie tym oburzeniem zarządzają, umiejętnie je wzmacniając. Wkurzają Cię imigranci? Dowiesz się, że mają prawo Cię wkurzać, co więcej, jedzą zwierzęta domowe, więc nie zasługują na solidarność. Tak, masz prawo, a nawet obowiązek nimi gardzić. I nagle czujesz się dużo lepiej. Imigranci to zreszą tzw. evergreen – temat, który zawsze się sprzeda, bo trudno o lepszy przykład innego/obcego. Widać to także nad Wisłą – nawet jeśli nie wiedzie Ci się najlepiej, zawsze gdzieś obok znajdziesz jakiegoś „Ukra” albo „Ciapatego”, który jest od Ciebie gorszy. I od razu lżej na duszy, prawda?
Ale trudno jechać wyłącznie po imigrantach, choć jak pokazują badania wkurzają już oni zdecydowaną większość polskiego społeczeństwa i gardzenie nimi jest wyjątkowo proste, a zarazem skuteczne w budowaniu rozpoznawalności i poparcia. Na podorędziu mamy oczywiście zawsze „pisiorów” albo „kodziarzy” – tym bardziej, że rusza właśnie kampania prezydencka, która jest doskonałą okazją do budowania zasięgów na gardzeniu przeciwnikiem. Dobry trybun pogardy szuka jednak nowych podmiotów, na które można przelać społeczne oburzenie. Dziś stają się nimi aktywiści „Ostatniego Pokolenia”. Genialny obiekt hejtu i pogardy, bo nie lubi ich 99 proc. Polaków. Prawdziwy samograj. Wystarczy pójść z mikrofonem, obśmiać, pokazać emocje wkurzonych kierowców, znaleźć bohatera, który przepędził protestujących gaśnicą, i sukces murowany.
Nie rozstrzygam, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, czy protest „Ostatniego Pokolenia” to najlepsza forma walki o środowisko naturalne. Mam jednak głębokie przekonanie, że rozsmakowywanie się pogardą wobec tych młodych ludzi, którzy w większości bezinteresownie poświęcają swój czas w imię jakichś wartości, nie jest najlepszym sposobem na rozwiązywanie problemów – zarówno naszych, jak i ekologicznych. Bo to nic innego jak wspomniany kundlizm – umniejszanie drugiego, by poczuć się trochę lepiej.
Wańkowicz szukając lekarstwa na tę chorobę pisał, że wyplenić go można tylko na jeden sposób: wypalić gorącym żelazem, rozpalonym do czerwoności, w postaci wdzięczności dla i za tych, którzy stanęli na naszej drodze. Aktywiści „Ostatniego pokolenia” dosłownie stanęli na drodze niektórych z nas. Zamiast nimi gardzić, pomyślmy o nich z wdzięcznością, że wciąż są ludzie, którym chodzi o coś więcej niż tylko koniec własnego nosa.
Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.