Dorośli, nosząc w pamięci swoje niepowodzenia, przenoszą je czasami na młode pokolenie, odmawiając im marzeń. Ale i młodzi, żyjący w świecie wirtualnym, mogą za cel obierać nierealne, niemożliwe do spełnienia cele.
13.12.2024 10:55 GOSC.PL
Rok Święty tuż przed drzwiami. Będziemy „Pielgrzymami nadziei”. Pojawia się istotne pytanie: jak zdefiniować nadzieję? Każdy ma swoją definicję, nie zawsze mającą z nadzieją wiele wspólnego. Warto więc może posłużyć się klasykiem. Niezawodny św. Tomasz z Akwinu zdefiniował nadzieję czterema łacińskimi słowami: bonum futurum arduum possibile - dobro przyszłe trudne możliwe. Po pierwsze więc, jeśli mówimy o nadziei, to dotyczy ona dążenia do czegoś, co jest jednoznacznie dobre (bonum). Potrzebujemy sumienia prawego, które potrafi odróżnić dobro od zła. Kiedyś św. Jan Paweł II wołał o ludzi sumienia. Wciąż aktualne to wołanie. Może dlatego mało wokół nas nadziei, ponieważ mamy zranione, leniwe czy popsute sumienia i rozpoznawane przez nie dobro nie jest takie jednoznaczne. Nasza nadzieja nie bywa zatem nadzieją, ponieważ biegnie za dobrem fałszywym, iluzorycznym, banalnym czy tylko tymczasowym.
Ostatnio odwiedziłem piękną rodzinę moich diecezjan. Małżeństwo i ich szóstkę dzieci. Spotkaliśmy się w ten sposób pierwszy raz. Miałem jednak poczucie, że znamy się od lat. Chcę przywołać to proste wydarzenie jako jeden ze znaków nadziei, ukazujący zdrową, radosną, wspólnotę, budowaną wokół wielkiego dobra, jakim jest rodzina. Wiem, że nie wszyscy tak mają, niemniej warto ukazywać takie znaki, by wielu za tym dobrem ponownie lub pierwszy raz zatęskniło.
Po drugie, nadzieja dotyczy dobra przyszłego (futurum). To dobro już w pewien sposób jest obecne, ale wciąż jeszcze oczekiwane. Tak patrzą bowiem na swoje dzieci rodzice, ciągle zatroskani o ich przyszłość, o ich dobre wybory i postawy życiowe. Kiedy odwiedzam starsze, samotne osoby, siłą rzeczy rozmowa często schodzi na temat różnych dolegliwości, chorób. A czasem wracamy do idealizowanej przeszłości. Kiedy w domu są dzieci, rozmowy skupiają się na talentach i osiągnięciach potomstwa, wprowadzają w świat nieznany dorosłym, biegną śmiało ku przyszłości. Tak było podczas wspomnianych odwiedzin. Brakuje nam nadziei, kiedy oczekujemy jej spełnienia jak najszybciej, od razu, natychmiast. Nadzieja musi czekać, mieć czas. Może dlatego tak dużo beznadziei wokół, ponieważ jesteśmy niecierpliwi i wciąż nam czasu brakuje?
Po trzecie, dobro przyszłe powinno być trudne (arduum) do osiągnięcia. Jeśli coś wcześniej czy później i tak się pojawi, nie może wyczerpywać definicji nadziei. Patrząc na procesy wychowawcze w rodzinie wiemy, że nie są one ani łatwe, ani przewidywalne. Bywają często okupione dużym wysiłkiem, zmęczeniem, zmaganiem z chorobami, wywiadówkami, kłopotami materialnymi itp. Każdy rodzic sobie resztę dopowie. Ale tak właśnie dojrzewa nadzieja. Być może tak wiele wokół beznadziei, ponieważ nie potrafimy czy nie chcemy pragnąć dobra przyszłego, ale trudnego. Tak bardzo lubimy sobie ułatwiać życie. Iść na skróty. Nie umiemy się męczyć, wysilać, pocić czy cierpieć.
Po czwarte wreszcie, nadzieja dotyczy dobra osiągalnego, realnie możliwego (possibile). Stąd trzeba mieć realne marzenia. Dzieci i młodzi naturalnie je mają. Bywa jednak, że są niejednokrotnie zniechęcani przez otoczenie lub nawet najbliższych. Opadają więc im szybko skrzydła. Dorośli bowiem, nosząc w pamięci swoje niepowodzenia, przenoszą je czasami na młode pokolenie, odmawiając im marzeń. Ale i młodzi, żyjący w świecie wirtualnym, mogą za cel obierać nierealne, niemożliwe do spełnienia cele. Szybko się tutaj mogą rozczarować i upokorzyć. Dobro przyszłe i trudne, powinno być bowiem możliwe do osiągnięcia. Jak to ocenić? Mamy cały rok, by tego się właśnie uczyć. Myśląc o nadziei, powinniśmy pamiętać jeszcze o jednym. Papież Benedykt XVI w encyklice Spe salvi napisał: „Potrzebujemy małych i większych nadziei, które dzień po dniu podtrzymują nas w drodze. Jednak bez wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające. Tą wielką nadzieją może być jedynie Bóg”.