Najmłodszy z Dwunastu i jedyny, który według Tradycji zmarł śmiercią naturalną. Apostoł i ewangelista. Jan uczy nas nadziei pełnej paradoksów, ukrywającej się w tym, co zwyczajne.
To właśnie Jana przyzwyczailiśmy się widzieć spoczywającego na piersi Jezusa w czasie ostatniej wieczerzy – tak przedstawiony patrzy na mnie z ikony wiszącej w moim pokoju. To Jana wyobrażamy sobie stojącego pod krzyżem czy biegnącego szybciej od Piotra do grobu w niedzielę zmartwychwstania. Ale, co przyzwyczajenie może skutecznie zacierać, w czwartej Ewangelii nadano mu inne imię: „uczeń, którego Jezus miłował” czy po prostu „umiłowany uczeń”. Taki zabieg stylistyczny literaturoznawcy określą jako peryfrazę, jedną z wielu poetyckich figur, z których obficie czerpią także autorzy ewangelicznych opowiadań. Nie Jan zatem na kartach czwartej Ewangelii spożywa ostatnią wieczerzę w bliskości Mistrza, nie on stoi pod krzyżem czy biegnie do grobu, ale umiłowany uczeń. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać jakimś kamuflażem. A jeśli wiarygodny świadek życia Jezusa ukrywa się pod pseudonimem, jak można mu wierzyć i zaufać jego świadectwu? Zresztą wierzymy bardziej komuś, kogo znamy, a ludzie nieznani albo anonimowi źle wyglądają w sądowych aktach czy dokumentach historycznych. Jan w czwartej Ewangelii ukrywa się przed nami, zasłania stylistyczną figurą, jakby bał się ujawnić swoją tożsamość. I tak ostatecznie mamy nie Jana, a umiłowanego ucznia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Adam Sejbuk