Mam jednego faworyta wśród wszystkich dzieł literatury pięknej na najbardziej dosadne wytłumaczenie tyranowi, kim właściwie jest.
Nikomu nie udało się zrobić tego jednocześnie tak zabawnie i bezkompromisowo jak Petroniuszowi w liście do Nerona. Przypomnę, iż w „Quo vadis” Sienkiewicza, w scenie ostatniego przyjęcia u arbitra elegancji i cesarskiego faworyta, dochodzi do odczytania tegoż listu. Padają w nim słowa: „Życie jest wielkim skarbem, mój drogi, jam zaś z owego skarbu umiał najcenniejsze wybierać klejnoty. Lecz w życiu są także rzeczy, których już dłużej znieść nie potrafię. Och, nie myśl, proszę, że mnie zraziło to, iżeś zabił matkę i żonę, i brata, iżeś spalił Rzym i wysłał do Erebu wszystkich uczciwych ludzi w twym państwie. Nie, mój prawnuku Kronosa. Śmierć jest udziałem ludzkiego pogłowia, po tobie zaś innych postępków nie było się można spodziewać. Ale kaleczyć sobie uszy jeszcze przez lata całe twoim śpiewem, widzieć twe domicjuszowskie cienkie nogi, miotane tańcem pirrejskim, słuchać twej gry, twej deklamacji i twoich poematów, biedny poeto z przedmieścia, oto co przewyższyło moje siły i wzbudziło do śmierci ochotę. Rzym zatyka uszy, słuchając ciebie, świat cię wyśmiewa, ja zaś dłużej już za ciebie płonić się nie chcę, nie mogę. Wycie Cerbera, mój miły, choćby do twego śpiewu podobne, mniej będzie dla mnie dotkliwe, bom nie był mu nigdy przyjacielem, i za głos jego wstydzić się nie mam obowiązku. Bądź zdrów, lecz nie śpiewaj, zabijaj, lecz nie pisz wierszy, truj, lecz nie tańcz, podpalaj, lecz nie graj na cytrze, tego ci życzy i tę ostatnią przyjacielską radę posyła ci Arbiter elegantiae”.
Od wielu lat, przypominając sobie ten list (ogromny szacunek dla naszego polskiego noblisty!), uśmiecham się na myśl o minie szalonego cezara i powtarzam pod nosem: „Bądź zdrów, lecz nie śpiewaj”. Iluż współczesnym należałoby to powtórzyć... Ile papieru udałoby się uratować, gdyby pewne tomy poezji nie wyszły z prywatnych szuflad... Ale nie o poezję tym razem chodzi, raczej o... udawanie. W III niedzielę Adwentu, bliską rocznicy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, kilkanaście dni przed świętami, w trakcie których Niemowlę, Syn Boga, odbierze hołdy od pasterzy, aniołów i królów, piszemy o nim w bieżącym numerze „Gościa”, zwłaszcza w kontekście postaci Antychrysta („Antychryst – koszmarna parodia Zbawiciela”, s. 22–24). O tym, że w czasach ostatecznych ma pojawić się i udawać, wiemy od dwóch tysięcy lat. Ba – wspomnianego Nerona też z nim kojarzono. Jakie są, były i będą jego metody, domyślać się nie musimy. Od czasu, gdy w postaci pełzającego węża zwiódł pierwszą kobietę, udając jej przyjaciela, zainteresowanego jej biednym (to też usiłował jej wmówić!) losem, wątpliwości nie ma. Udawanie, małpowanie, parodiowanie – to jego ulubione metody. Trzeba się bać? Ależ skąd. Ci, którzy wierzą prawdziwemu Zbawcy, bać się nie potrzebują. Co nie oznacza, iż nie powinni zachować ostrożności. Zwłaszcza wówczas, kiedy pojawiają się „przyjaciele” usiłujący im wmówić, że prawdziwym zbawcą jest ktoś inny niż Chrystus. A takich wciąż nie brakuje. Może nawet przybywa?
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.